niedziela, 4 stycznia 2015

Rozdział X
            Bawiąc się swoim warkoczem, śledziłam wzrokiem drobne literki w tablecie, następnie przesuwając strony. Leżałam na brzuchu, przykryta kołdrą i czytałam kolejne opowiadanie na „wattpadzie”. Lubiłam to robić. Tak, przyznaję – ja, osiemnastolatka, która przyjaźni, a raczej przyjaźniła się, z jednym członkiem One Direction, także czyta fanfiction. Przeważnie chodziło o tak zwaną „bekę” z niewyżytych nastolatek, tym razem jednak, kiedy kończyłam pochłaniać epilog całkiem niezłej historii o „Dangerze – Zaynie Maliku”, zawahałam się na moment. Przeglądając stronę główną, zobaczyłam na wyświetlaczu dobrze mi znaną, chłopięcą buzię. Młody mężczyzna z obrazka patrzył na mnie swoimi tajemniczymi, zielonymi oczami i uśmiechał się figlarnie, ukazując dołki w polikach. Jako córka Olivii Whitemore – szanowanej pani doktor – wiedziałam, że była to wada genetyczna, ale jeśli dołeczki w policzkach są wadą, to ja też chcę być do cholery wadliwa! Zazdrościłam ich na przykład Lottie, która właśnie wtedy weszła do pokoju.
Wtem poczułam się naga, jakbym robiła coś złego, jakbym nie wpatrywała się otępiale w chłopaka ze zdjęcia, jakbym po prostu wklepała w wyszukiwarce, sama nie wiem… „Harry Styles naked”? Zadziałałam impulsywnie, chowając tablet pod poduszkę i przeniosłam wzrok na Lottie, która trzymała w dłoniach kubek z zieloną herbatą.
            - Oglądałaś pornola? – Charlotte zachowywała się jak zwykle, czyli rzuciła jakimś zabawnym, bądź w zamiarze zabawnym tekścikiem, to było poniekąd szalone, ale proszę… Kiedy ona NIE zachowywała się jak szalona? Pfff, dobre pytanie. Ta wesoła, trochę nadpobudliwa szatynka, o kształtnej sylwetce, przejrzystych, błękitnych oczach, śniadej cerze z uroczymi dołeczkami w polikach, bez przerwy musiała coś robić. Dlatego w szkole oraz poza nią miała sporo znajomych i każdy chciał zamienić z Lottie choć słówko. Potrafiła mówić, mówić, mówić, jeśli ktoś przegadał Charlotte Butler, wszyscy wokoło wiedzieli, że albo coś się stało, albo ten ktoś plecie na wyścigi. Lottie nie robiła tego specjalnie, taka po prostu była i za to ją kochałam.
            - Tak, wyjdź, bo muszę schować jeszcze wibrator – dziewczyna skrzywiła się na te słowa, stawiając kubek na nakastliku. Ona miała wyczucie smaku z erotycznymi żartami, a ja… No sami widzicie.
            - Nieśmieszne – Lottie szepnęła teatralnie, wpraszając mi się do łóżka. Klapnęła tuż obok, zamierzając wyciągnąć tablet spod poduszki. Zatrzymałam jej rękę, patrząc w stronę przyjaciółki znacząco. Nie wiedziałam dlaczego to zrobiłam, kolejny impuls, czyżby?
            - Tata już jest? – starałam się odwrócić uwagę od urządzenia, ale Lottie nie chciała dać za wygraną.
            - Wszedł przed chwilą. Mówi, że masz tu leżeć do usranej śmierci – wciąż myszkowała w pierzynie. No tak, kiedy dałam popis, Tim stwierdził, że się strułam, członkowie kółka podsunęli Kaca – Mordercę, a ja… Ja nie byłam już pewna czy chodziło o gazetę, czy o alkohol. Koniec końców musiałam się położyć i zdecydowanie przestać myśleć. Postanowiłam zbyć artykuł, nie weszłam na twittera, facebooka, a tym bardziej na żadną stronę plotkarską. Postanowiłam zrelaksować się przy opowiadaniach, co niestety nie było mi dane przez szatynkę.
            Lottie spojrzała na mnie błagalnie, miną zbitego szczeniaczka, dlatego odpuściłam, sięgając po kubek. Dziewczyna z dumnym uśmiechem na ustach, wyciągnęła tablet i zmarszczyła czoło.
            - Wattpad – powiedziała – nie chciałaś pokazać mi wattpada? – zerknęłam przez jej ramie. Na samym środku widniała okładka fanfiction, które mnie zainteresowało, zatem tylko przegryzłam wargi. Spojrzałyśmy po sobie, a Lottie przyjrzała się stronce dokładnie, dopiero po kilku minutach milczenia, po prostu kliknęła w ów opowiadanie. Szczerze? Ja sama nie miałam pojęcia dlaczego spanikowałam. Harry był przecież osobą publiczną, niech ktoś pokarze mi stronkę, która go nie wyszukuje, pojawiał się dosłownie wszędzie! Lecz tym razem coś okazało się nie takie… Zwrócił moją uwagę, na moment wręcz przestałam myśleć logicznie, śledząc wzrokiem dokładne rysy jego twarzy. Zawstydzające rozmyślania przerwał głos Charlotte – „Zwyczajna nastolatka z małego miasteczka, zupełnym przypadkiem wpada na Harry’ego Stylesa. Znanego na cały świat członka boybandu – One Direction. Ich historia zaczyna się tak, jak każda inna, lecz czy przymusowe spotkania, które wynikną z wielu nieporozumień sprawią, że para nieznoszących siebie nawzajem ludzi, przekroczy próg nienawiści?” – przeczytała na głos, uśmiechając się zadziornie, a ja poczułam jak płonę rumieńcem – może to jakiś znak? – zastanowiła się przez chwilę – proroctwo! Przecież też go nie lubisz!
            - No właśnie, Lottie, NIE lubię – zaznaczyłam, co nie do końca zgadzało się z prawdą. Owszem, Harry był denerwujący, troszeczkę bardziej do przodu i taki… Zbyt pewny siebie, ale ten wieczór, kiedy tak nagle staliśmy się tylko i wyłącznie dwojgiem młodych ludzi, idących razem na imprezę, poczułam że coś między nami rusza ku lepszemu. DOŚĆ, wywaliłaś go ze swojego życia, wystarczy, że napiszą do redakcji, a zrobią to na pewno i nikt nigdy nie powiąże nazwiska Whitemore z nazwiskiem Styles.
            - Kate też go nie lubi – mruknęła szatynka, zerkając na imię głównej bohaterki. Wywróciłam oczami.
            - Nie miałaś przypadkiem spotkać się z Bradem? – Brad był chłopakiem Charlotte, a może raczej chłopakiem na ten tydzień. Kochałam ją, nawet bardzo, jednak nie pochwalałam takiego balansowania między panem numer jeden, dwa, osiem, dziesięć. Ale kim ja byłam, aby rozkazywać Lottie, kiedyś powiedziałam już, co myślałam… Tsa, skończyło się na dwutygodniowej separacji i maleńkiej wojnie między nami. Nie planowałam tego powtarzać.
            - Ja i Brad to już historia – westchnąwszy teratralnie, uniosłam jedną brew.
            - Powiedziałaś mu o tym?
            - Nie – orzekła, podnosząc się z posłania – ale planuję, także trzymaj się i pozdrów Stylesa – cmoknęła mnie w polik, a ja zmarszczyłam nos.
            - Nie wiem czy chcę wiedzieć... – zarechotałam.
            - Jak już zadzwoni na… - obniżyła głos, trzymając się za futrynę – seks – telefon – zaśmiałam się jeszcze głośniej, po czym rzuciłam w Charlie lisem, leżącym tuż obok.
            - Pędź, Brad sam się nie rzuci! – dodałam, zupełnie zapominając o tym, że tata jest w domu.
Ach… Nareszcie sama – pomyślałam, gdy Lottie wyszła. Dochodził wieczór, a ja byłam już wykąpana i w pidżamie. Odpalając mp3, jak zwykle postawiłam na The Rolling Stones, układając tablet w swoich dłoniach… Zawahałam się, oblizując usta.
- No dobra, Kate – mruknęłam w stronę Lucy Hale, która „odgrywała” rolę bohaterki tego opowiadania – tylko prolog…
*~*
Za oknem było już całkowicie ciemno, a jedyne światło na moją zmęczoną już twarz rzucał tablet. Przesłuchałam dokładnie trzy razy „Sticky Fingers” – moją ulubioną płytę The Rolling Stones, nie mogąc oderwać się od historii Kate i Harry’ego.
„- Puść mnie, idioto! – syknęła dziewczyna, pozostawiając na poliku Loczka ślad po siarczystym plaskaczu”
- Ajaj, należało ci się Styles – mruknęłam pod nosem, przesuwając kolejną stronę. Co?! Pięćdziesiąt dziewięć stron?! Tak, miał być tylko prolog, a wtedy czytałam już rozdział dziesiąty. Mimo wszystko wciąż nie mogłam się doczekać tej przełomowej sceny pocałunku głównych bohaterów. Uwielbiałam fakt, że autorka tak bardzo to przewlekała. Jednak była jedna rzecz, do której nie chciałam się przyznać. Moja podświadomość nie potrafiła wytworzyć żadnej Kate, dlatego często łapałam się na tym, że czytałam po prostu Crystal. Matko, to złe!
Sięgnąwszy po zimną już herbatę, o której prawdę mówiąc zapomniałam, stojącą na nakastliku, odłożyłam tablet. Wyciągnęłam także słuchawki z uszu, orientując się, że jest godzina dwudziesta druga. Matko, tyle zmarnowanego czasu… Okłamywania siebie samej ciąg dalszy. Ja tak bardzo nie chciałam myśleć o Stylesie, ale robiąc cokolwiek, słyszałam jego głos w swojej głowie – Crystal Veronico Whitemore – jesteś skończoną debilką do potęgi entej. Przynajmniej odciągał moją uwagę od kłótni z Zaynem oraz tego, że Malik nie zadzwonił i totalnego braku planu, jak dostać się do Londynu, by być tam jutro i oślepić Sierrę Rowner, swoją epickością.
Sięgnęłam po telefon, może Zaynie próbował? Wiedziałam tyle, że już z rana wjechali, a ten nawet się nie pożegnał. Widząc ikonkę aż siedmiu nieodebranych połączeń, wstrzymałam oddech. Moje serce zabiło szybciej, a wnętrzności zaczęły tańczyć makarenę. Byłam więcej niż pewna, że to Malik…
Dobre sobie, Whitemore…
Posmutniałam, nie znałam tego numeru… Postanowiłam zaryzykować i stwierdziłam, że jeśli ktoś będzie chciał mi coś sprzedać, kupię, tylko po to, aby wsadzić mu ów przedmiot prosto w tyłek – jesteś okrutna, Crys…
Mimo wszystko wciąż nie traciłam nadziei, że to Malik z jakiejś innej komórki…
*~*
Harry:
- Pokonam cię z palcem w dupie, leszczu! – usłyszałem rozbawiony głos Louisa, a na mahoniowym stoliku do kawy tak nagle pojawił się sześciopak. Skoro piwo już stało, a za mną rozbrzmiewał jeszcze trzeźwy Tomlinson, wiedziałem, że jestem gotowy, aby po prostu skopać mu tyłek.
- Chyba w twoich snach, cioto! – otworzyłem puszkę, gdy kanapa zaskrzypiała. Louis siedział tuż obok, podając mi  dżojstik. Wziąwszy łyk trunku, odpaliłem „Fifę V”, przygotowując się mentalnie na wygraną – muzyka? – na to pytanie szatyn tylko skinął i ubrany w same szare dresy oraz skarpetki z motywem choinek, pomknął w stronę wierzy stereo. Zaczął przeglądać płyty, a ja zdążyłem już opróżnić puszkę do połowy. Mimo sławy i wielu, wielu zer przy tej dziewiątce na koncie bankowym, od drogiej whisky o stokroć wolałem najzwyczajniejsze, tuczące piwsko. Louis chyba popierał moje zdanie, ponieważ to on zdobywał alkohol, a ja „wypożyczałem” swój apartament. Mieszkaliśmy jeden pod drugim, cała piątka i mimo, że mieliśmy też swoje „osobne” mieszkania, to tamte nazywaliśmy naszym londyńskim domem.
- The Beatles, Bon Jovi, Depeche Mode, My, Arctic Monkeys, czy to co zwykle? – wystarczyło, abym posłał Louisowi znaczący uśmiech, a ten wywróciwszy oczami odpalił „Aftermath”, czyli jedną z moich ulubionych płyt The Rolling Stones – jeśli tak dalej pójdzie, nauczę się tego na pamięć – prychnął, wracając na swoje miejsce.
- I dobrze! – zaznaczyłem, otwierając puszkę dla niego, z której sam wziąłem łyk. Kiedy moje usta znalazły się na zimnym metalu, Louis potraktował swoją stopą, tatuaż motyla na mojej klatce piersiowej.
- To moje – wydał z siebie jęk, niczym małe, obrażone dziecko, ale Louis taki już był. I mimo, że był też starszy, często zachowywał się głupiej niż ja, Liam, Zayn i Niall razem wzięci.
- To nasze – posłałem przyjacielowi całuska w powietrzy, a ten udał, że mdleje. Dzieliliśmy się praktycznie wszystkim, ach, uwielbiałem naszą relację – chcesz dramę na twitterze? – mruknąłem odkładając puszkę. Tomlinson jedynie zmarszczył czoło, a ja poprawiłem swoje czarne dresy, luźno wiszące na biodrach. Poczochrałem włosy chłopaka, to samo zrobiłem ze swoimi, uwalniając je z kitki. Teraz opadały swobodnie na moje nagie ramiona. Chwyciłem za Iphone’a, objąwszy Louisa ramieniem.
- Co ty, chcesz wywołać trzecią wojnę światową? – zarechotał, ale zrobił tę minę, którą tak bardzo lubiłem. Jakby to ująć… Uśmiechnął się niczym down z krwi i kości…
- Będzie śmiesznie… - przyłożyłem polik do polika Louisa i cyknąłem  nam kilka „selfie”. Na sam koniec odpaliłem aplikację „Instagram”.
- Taila nas zatrzaska i sprzeda na organy – Taila była nowym zarządcą w Modeście. Traktowała nas nie jak ludzi, tylko jak maszynki do mnożenia pieniędzy. Surowa, stanowcza… Przez chwilę zwątpiłem, czy aby na pewno słusznie wrzucam te fotki do sieci. I już miałem kliknąć, kiedy telefon zawibrował, a na wyświetlaczu pojawiła się ikonka Taili. Spojrzeliśmy po sobie.
- Ona ma jakieś radary? – zmarszczyłem czoło – co za durne babsko – burknąwszy, odebrałem, przykładając słuchawkę do ucha Louisa. Ten spojrzał na mnie spod byka, pokazał gest duszenia w powietrzu, ostatecznie przyjmując przymilny ton.
- Moja ulubiona szefowa – starałem się nie parsknąć na te słowa.
- Możecie zrobić na głośnik, panowie – jej głos był suchy, pozbawiony wszelkich emocji. Po tych słowach nasze wręcz szampańskie humory poszły się kochać. Ta kobieta potrafiła zniszczyć humor w minutę! Rekordzistka. Mimo zniesmaczonej miny, Louis włączył głośno mówiący.
- Jesteśmy tu tylko ja i Lou – odezwałem się wreszcie. Dochodziła już godzina dwudziesta trzecia, a Taila LaGuerta zdecydowanie nie szykowała się do snu. Czego więc chciała? Na pewno nie pogawędzić.
- Nawet i lepiej… Tomlinson – rzekła po chwili zastanowienia – kupiłeś ostatnio Impalę, prawda? - ani ja, ani Louis nie wiedzieliśmy o co jej w ogóle chodzi – masz okazję ją wypróbować. Skoczycie sobie do Bradford – i znów wymieniliśmy spojrzenia pełne niezrozumienia.
- Ale my… My wróciliśmy z Bradford dopiero dzisiaj, coś się stało? – szatyn kontynuował pogadankę.
- Macie mi tu przywieźć tę aktorkę, do jutrzejszego południa... Styles będzie wiedział o kogo chodzi – moją pierwszą myślą była naturalnie Crystal, ale po co ona LaGuercie? No i skąd ten babsztyl wiedział o jej istnieiu?! Skąd mogłem wiedzieć, że trzyma przed sobą gazetę… Osobiście nie czytałem kolorowych pisemek, nie czytałem też o sobie w internecie, dlatego nawet bym na to nie wpadł. Przegryzłem wargę, czując na sobie pełen kpiny wzrok Louisa.
- Nie rozumiem – palnął.
- Rozmawiałam z nią przed chwilą – wytłumaczyła – i ty, Harry, i Crysta dowiecie się w porę… - później oboje usłyszeliśmy dźwięk przerwanego połączenia.
Tomlinson patrzył na mnie przez moment, wiedziałem o tym, choć poczułem się jakby nieobecny. Z amoku wyrwał mnie dopiero palec Louisa na moim poliku, dokładniej w lewym dołeczku. Uśmiechnąłem się? Co? Co się właśnie wydarzyło?
- Szczerzysz się, Loczku – pisnął – czyżby wróżka przyniosła ci twoją Julię? – zachichotał.
- Możesz mówić po angielsku, bardzo ładnie proszę? – trzepnąłem go w rękę. Cholera, logika tej nocy właśnie umarła.
- Crystal będzie grać Julię, jeśli ładnie jej pójdzie – wywrócił teatralnie oczami – czy ty czasem słuchasz Malika?
- Głupie pytanie, nikt nie słucha Malika, no i walić Crystal. Zapłaciłem za róże, koniec naszej historii… - och, skąd wiedziałem, że to nie prawda?!
- Walić – Louis zaśmiał się znacząco – może i ci zwalać, ja nie wnikam… - zrobiłem minę męczennika, kiedy chłopak narzucił na siebie koszulkę, a później kurtkę.
- Twoja żarty na poziomie gimnazjum są tak zabawne… - sarknąłem.
- To dlaczego płoniesz rumieńcem? – zarechotał, kiedy ja schowałem twarz w koszuli, którą planowałem ubrać – fakaj się, zgredzie… - zapowiadała się długa noc i jeszcze dłuższe kilka miesięcy, o czym nie miałem wtedy bladego pojęcia…
*~*
Rozdział XI
Nie miałam pojęcia, co tak właściwie się stało. Działałam w amoku, po prostu wysunęłam spod łóżka niebieską torbę podróżną i wrzuciłam do niej najpotrzebniejsze rzeczy. Ręcznik, bieliznę, kilka sukienek, trzy pary spodni, koszulki, bluzę, buty, szczoteczkę do zębów, grzebień, kosmetyczkę, fiolkę perfum… O czymś zapomniałam. Mam wszystko, nie, nie mam! Cholera Crystal ogarnij się… Moje ręce drżały, a serce kołatało jak szalone. Chwyciłam jeszcze czarną, skórzaną torebkę, kryjąc w środku mp3, słuchawki, tablet…
Pieniądze, laska, potrzebujesz pieniędzy. Ściągnąwszy puszkę stojącą na półce, zamarłam. Nie mogłam teraz narobić hałasu. Jeśli ktoś by się obudził… Matko, czułam się jak intruz we własnym domu. Ostatecznie i skarbonka trafiła do torebki, wraz z portfelem wyposażonym w czterysta funtów. Gula w moim gardle urosła do niewyobrażalnych rozmiarów, musiałam coś zrobić ze sobą, żeby przestać się stresować.
Powoli zbliżała się czwarta nad ranem, a ja wciąż nie zmrużyłam oka. Nie wiedziałam czy robię dobrze. Nie, ja byłam więcej niż pewna, że to złe, na wskroś nieodpowiedzialne i całkowicie nie fair w stosunku do rodziców. Lecz kiedy oddzwoniłam do Taili LaGuerty, nie umiałam się nie zgodzić. Tak, podejmowałam pochopne decyzje, byłam zła w byciu złą, ale na Boga, miałam tylko osiemnaście lat! A może AŻ osiemnaście? Poczułam się głupio, ponieważ ucieczka z własnego domu mijała się z celem. Zważywszy również na fakt, że to Louis Tomlinson miał po mnie podjechać. Nie wiedziałam o co chodziło LaGuercie, złożyła mi propozycję, powiedziała, że uczyni mnie sławną… Takie rzeczy zdarzały się tylko w cholernych fanfickach… W tamtym momencie byłam jednak zbyt oszołomiona, aby powiązać artykuł w gazecie z dziwnym telefonem kogoś z Modestu…
Podjęłam decyzję. Postanowiłam zaryzykować wszystko i cichutko zejść do kuchni. Potrzebowałam kawy, aby nie wysiąść fizycznie.
Jeden schodek, drugi schodek, ta minuta dla mnie trwała jak uporczywie długie godziny, trzeci schodek, kuźwa, zaskrzypiał!
Opuściłam powieki, biorąc głęboki oddech i na palcach pognałam do kuchni. Nawet nie wiecie, jak bardzo się wystraszyłam, widząc cień. Cień taty, leżącego na kanapie. Telewizor wciąż był włączony, a Robert Whitemore spokojnie pochrapywał. Nie mogłam aż tak kusić losu, dlatego w okamgnieniu wróciłam do siebie. Cholera, cholera, cholera…
Wyciągnęłam telefon, próbując przypomnieć sobie, który numer należał do Louisa, a który do Taili. Crystal, idiotko, dlaczego go nie zapisałaś?! Przegryzłam wargę. Jak szły te rozmowy… Taila, Louis, Louis, Taila, Lou… Tak, rozmawiałaś z nim trzy razy, zatem…
Czekałam aż raczy odebrać, lecz zamiast delikatnego, ale mimo wszystko męskiego głosu Tomlinsona, usłyszałam zachrypnięty głos Harry’ego. Co on tam robił?! I dlaczego znów poczułam się winna?! Och, c’man, czytałaś fanfiction z nim w roli głównej, to było durne… Ale chciałam wiedzieć jak dalej potoczy się miłość Hate*. Tsa, nie masz o czym myśleć, rozmawiasz ze Stylesem, do chuja Pana! – Zaraz będziemy, możesz wyjść przed dom – rzucił rozbawionym tonem.
-  No i właśnie w tym problem… - zawiesiłam się – rodzice nic nie wiedzą, nie mogą się obudzić, bo umrę…
- Uciekinierka? – zachichotał wrednie – to takie niegrzeczne.
- Nie, to stresujące, dlatego… Uchm, wyjdę pergolami – wyjrzałam przez okno. Tato, chwała tobie za naprawienie ich po Maliku!
- Nie…
- Co nie? – nie zrozumiałam.
- Stój przy oknie, do zobaczenia – nie zdążyłam powiedzieć nic więcej, ponieważ się rozłączył. Co on planował?! Szczerze? Nie chciałam o tym myśleć, chciałam wyłączyć swój mózg… Raz nie zawsze, postanowiłam zaufać Stylesowi, bezczynnie na niego czekając…
Po kilku minutach bezcelowego wpatrywania się w okno, poczułam, że dostaję zawał, dwa wylewy i ebolę na raz. Stał na parapecie. Ubrany w swój płaszcz, czarne dresy, koszulkę z nadrukiem, a jego włosy były związane w niewielki koczek. Płaszcz… Zapomniałabym o płaszczu, cholera jasna, nie uczesałam się, nie umalowałam, nie ubrałam… Wciąż miałam na sobie wyłącznie pidżamę, składającą się z takiego samego kompletu, w jaki wbił się chłopach. Dres, koszulka, nie do pary skarpetki… Walić to, musiałam mieć jeszcze buty, ale jak ostatnia idiotka wrzuciłam je na dno torby. Działałam w amoku-totalnym, nie mającym granic amoku.
Jesteś oazą spokoju, kwiatem lotosu… - zrobiłam to, otworzyłam okno i wzięłam głęboki oddech. Harry tylko uśmiechnął się pokrzepiająco.
- Myślałem, że będziesz gotowa – wszedł do środka, zapinając moją torbę. Przerzucił ją sobie przez ramię.
- Szczerze? Ja też tak myślałam. Mam buty na dole, ale tata zasnął na kanapie – oblizałam usta i zaczęłam wyginać palce ze zdenerwowania. Zadrżałam, mój oddech przyspieszył, a palce zaczęły wydawać charakterystyczny dźwięk, tak zwane „strzelanie”. Poczułam, jak w oczach zbierają się łzy, najwidoczniej Harry też to zauważył, ponieważ momentalnie musiałam przestać bawić się swoimi dłońmi. Objęły je duże, silne ręce chłopaka, stojącego nade mną. Zadarłam głowę, aby spojrzeć w jego twarz, posłał mi tylko pokrzepiający uśmiech.
- Nie lubię tego dźwięku – wytłumaczył się momentalnie, na co kąciki moich ust zatańczyły w górze. Wiedziałam, że nie o to chodziło. Chyba… Poczułam, jakby chciał mnie wesprzeć. I znów odniosłam wrażenie, że przez nasze ręce przeszedł prąd. Mimo tego, że przestałam strzelać, on wciąż ujmował swoimi skostniałymi palcami, moje, zimne od stresu.
- Harry – szepnęłam wreszcie. W pewnym momencie przestałam panować nad sobą – mogę cię przytulić? – okej, tego nie było! Sama nie wiem z czyjej racji tak powiedziałam, a może to nie ja? Usłyszałam ten głos jakby obok siebie, on drżał… Poczułam, jak jego ramiona oplatają moją sylwetkę. Położyłam głowę na klatce piersiowej Harry’ego, podciągając nosem. Dlaczego ja to zrobiłam?! Dlaczego o to zapytałam?! Chłopak oparł swoją brodę o czubek mojej głowy. Myślałam, że zaraz się rozpłaczę. Po prostu, spanikowałam.
- Musimy iść – powiedział wreszcie, a ja skinęłam odsuwając się od niego. Wciąż jednak czułam zapach perfum chłopaka na sobie. Rozejrzałam się po pokoju, nie chcąc jako pierwsza przerywać niezręcznej ciszy, ale nie mogłam nie klasnąć w dłonie, kiedy wzrok padł na pudełko. Prędko uchyliłam wieko, wyciągając parę zużytych trampek. Miałam zanieść je do reklamacji, ale zawsze brakło czasu. Jednak teraz okazały się one po prostu wybawieniem… Wyciągnęłam też z szafy czarną, skórzaną kurtkę, o, pasowała do torebki! W takim wydaniu, coś al.’a jestem-miss-tej-wsi-patrzcie-na-mnie stanęłam na parapecie. Potem zwróciłam się w kierunku Stylesa.
- Cokolwiek zaszło przed chwilą, nie miało miejsca, jasne? – uniosłam znacząco brew, a chłopak zachichotał.

- A coś się stało? – prawdę mówiąc miałam ochotę go wtedy ucałować… Ble, zapomnijcie o tym… - Czekaj, Crysta – kiedy przestaliśmy wpatrywać się w siebie nawzajem bez większego celu, wyminął mnie, jako pierwszy stając na pergolach. Zszedł po nich zwinnie, biorąc ode mnie jeszcze jedną torebkę. 

piątek, 2 stycznia 2015

O dziwo jest ich 9


Rozdział IX
Kiedy otworzyłam oczy, pożałowałam tego od razu. W głowie kręciło mi się niemiłosiernie, a zapchany nos tylko potęgował rozpacz, która opętała mój umysł. To zdecydowanie nie był zwyczajny kac, tylko tak zwany „Kac Morderca”. Bezlitosny dupek, który nie pyta, czy jesteś gotowa, aby przyjąć go na klatę, Kac Morderca po prostu przychodzi, przeżerając twoje ciało od wewnątrz i od zewnątrz, powodując, że wyglądasz identycznie, jak się czujesz – wyglądasz jak gówno. Nie mogłam przypomnieć sobie wydarzeń ostatniej nocy, dopiero gdy wzięłam zimny prysznic, umyłam twarz i zęby oraz narzuciłam na siebie puchaty szlafrok taty, zaczęłam układać fakty.
Poszłam na imprezę ze Stylesem. Tańczyłam z Zayniem. Piłam. Tak, coś musiało być w tej jego whisky. Nie reagowałam w taki sposób na alkohol, dlatego sprawę chciałam bezzwłocznie rozwiązać, ale dalej… Upiłam, albo ućpałam się, w trupa. Siedziałam na krawężniku… Dlaczego? Co się wydarzyło… Wiem, że Sierra Rowner brała w tym udział. Krzyczałam, przypominam sobie własny wrzask. Uderzyłam Malika…
O Boże…
Zayn. Zayn znów miał wyjechać i okej, to było z mojej stronie okropnie samolubne, ale…Rozmowa. Rozmawiałam o tym ze Stylesem, nie tyle rozmawiałam, co on zdiagnozował mnie bez najmniejszego problemu. Wtem poczułam coś dziwnego, jakby maleńkie ukłucie szpilki gdzieś w okolicy serca. Harry mnie rozumiał. Nadal nie wiedziałam czego chciał, z jakiej przyczyny postanowił wparować na licealne balety, po kiego Boga odwiózł mnie do domu. Jednak mimo własnej woli, uśmiechnęłam się pod nosem.
Nakładając na twarz makijaż ratunkowy, czytaj – wyszpachluj się do zera, bo twojego kaca widać na odległość, wyobraziłam sobie jego uśmiech. Nie do końca równe, białe zęby, ten lekceważący błysk w oku, dołeczki w polikach. Lubiłam delikatną urodę Harry’ego… Lecz później uświadomiłam sobie jedną, niezmiernie ważną rzecz. On wyjeżdżał, on to pół biedy, bo mimo wszystko nic między nami się nie zmieniło, wciąż uważałam go za wrzód na tyłku, ale razem z nim, znikał także Zayn. Tak, znikał, bo kiedy był gdzieś tam w świecie, odnosiłam wrażenie, jakby nie było go wcale.
Zignorujesz go… - postanowiłam, kiedy ubrałam na siebie białą koszulę i sprane już, ciemne dżinsy z wysokim stanem. Kolczyki, bransoletka, dwa pierścionki, buty na wysokim obcasie. Przejrzałam się w lustrze. Lubiłam swój styl, miewałam takie dni, że zarzucałam cokolwiek miałam pod ręką, a innymi czasy, spędzałam przed szafą godziny. Często wymieniałam się ubraniami z mamą, jednak była jedna rzecz, której nie mógł pożyczyć ode mnie nikt – płaszcz. Ponad wszystko ukochałam sobie płaszcze wszelkiego rodzaju. Miałam cztery – dwa prochowce przed kolano, jeden krótki i jeszcze jeden, sięgający aż do łydek. Dodatkowo szale… Ach, byłam przecież kobietą. Lubiłam ubrania, kosmetyki, perfumy, o tak, przede wszystkim perfumy. Tego dnia pokropiłam się cytrusowym pachnidłem od Britney Spears, a w ostateczności związałam włosy w zwyczajny kucyk. Nie miałam siły na użeranie się z nimi. I wydawałoby się, że doszłam do siebie. Pomijając fakt, że wewnętrznie krwawiłam, potrzebowałam jeszcze tylko choćby jednej filiżanki kawy, aby funkcjonować należycie. Dlatego po pięciu minutach siorbałam gorący napar z ulubionego kubka. Starałam się nie myśleć o niczym. Bez przerwy zerkałam na swojego wysłużonego już Samsunga Galaxy, z nadzieją, że Zayn zadzwoni, abym mogła po chamsku odrzucać jego połączenia. Niestety, była dopiero ósma piętnaście, więc zapewne jeszcze słodko spał. W sumie… Też bym pospała, jednak na dziewiątą miałam spotkanie kółka teatralnego i chcąc nie chcąc, musiałam stawić czoło temu dniu. Nawet jeśli miałam spędzić trzy, albo cztery godziny w towarzystwie Sierry Rowner…
Lecz najpierw musiałam zdzierżyć jeszcze jedną, równie denerwującą osobę. Usłyszawszy dzwonek do drzwi, razem z kubkiem kawy w dłoni, udałam się je otworzyć. Najwidoczniej wszyscy domownicy wciąż spali, ale jakoś nie zrobiło mi to różnicy. I tak wychodziłam za chwilę.
Kiedy zmierzyłam wzrokiem sylwetkę chłopaka, stojącego na ganku, nagle mnie zamurowało. Ja – Crystal Whitemore – straciłam język w gębie. Dopadła mnie fala wstydu i o ile się nie mylę, moja twarz zaszła się rumieńcem. Ponieważ dopiero kiedy zobaczyłam Harry’ego, przypomniałam sobie dosłownie wszystko z minionej nocy. To, jak wniósł mnie do domu, jak delikatnie i spokojnie ze mną rozmawiał, jak poprosiłam go by został, jak dotknęłam jego dłoni i wreszcie jak nienaumyślnie fantazjowałam o jego owianych ustach, które miały naturalny odcień malin. Boże, Crysta! Poczułam taki dziwny uścisk w brzuchu i nie, nie chodziło o przysłowiowe „motylki”, chodziło o świadomość, że on też to pamięta, a idę o głowę, że byłam na tyle wstawiona, aby dać się przyłapać na wodzeniu wzrokiem po jego wargach.
- Cześć – rzuciłam oschle, dopijając kawę, przesunęłam się w drzwiach, aby wszedł do środka, chociaż i tak planowałam go zaraz wyprosić. Przecież spieszyłam się na autobus, aby dotrzeć do centrum miasta szybciej… Autobus na drugim końcu ulicy, który wyjeżdżał za niecałe dziesięć minut… Dziesięć minut ze Stylesem, to wyzwanie, słońce!
- Cześć – posłał mi nieznaczny uśmiech, podając czerwone, dziergane zawiniątko.
- Co to? – postawiłam kubek na stoliku w przedsionku i rozwinęłam materiał. Zmarszczyłam czoło.
- Twój szal, zostawiłaś w aucie Patricii… Chyba miałaś go na sobie – przyszedł tu, aby oddać mi szalik. Fascynujące. Przecież mama Zayna mogła zrobić to za niego. Dlatego uniosłam jedną brew – no i sprawdzam jak kac – wytłumaczył się, kątem oka spoglądając na moją dłoń. Sugestia? Czyżby?
- Mhm – ubrałam szal na siebie, zarzucając też czarny płaszcz – nie pamiętam nic po moim wybuchu złości – skłamałam. Nie chciałam tłumaczyć się z dziwnych zachowań oraz nalegań coby został i bezkarnie spał w moim łóżku. Nie i już.
- Mhm – zawtórował mi, oblizując spierzchnięte usta. Zaynowi zaproponowałabym wazelinę, ale Harry nie był Zaynem. Poza tym, nikt nie był Zaynem – wychodzisz? – nie, ubrałam płaszcz z nudy, deklu – pomyślawszy tak, skinęłam tylko głową. Ciągle miałam przed oczyma sytuacje z wczoraj i tak bardzo ich żałowałam. Dodatkowo jakikolwiek kontakt ze Stylesem jeszcze bardziej utrudniłby rozstanie moje i Malika.
- Jeśli nie chcesz być narażony na sprzątanie z rana, to radzę ci również iść… Zaraz wszyscy wstaną – rzuciłam, delikatnie sugerując, aby po prostu sobie poszedł i nie pokazał mi się na oczy do końca swojego kurewskiego życia.
- Jasne, w porządku – otworzył drzwi – zobaczymy się jeszcze? – musiałeś o to pytać?
- Nie wiem… Ale na pewno, dzięki za szalik – wystawiłam dłoń w jego stronę, a lekko zdezorientowany Harry ją uścisnął. Uśmiechnęliśmy się do siebie prawdę mówiąc trochę z przymusu, po czym po prostu wyszedł.
Westchnęłam ciężko. Zapowiadał się długi, męczący dzień. Opróżniłam kubek do końca i również znalazłam się na ganku. Styles już odszedł, co niezmiernie mnie ucieszyło. Nie chciałam się z nim użerać, nie miałam najmniejszej ochoty na nic… Jesienny brak perspektyw. Dodatkowo pani Thomas znów zgrabiała liście…
Aby dostać się na przystanek autobusowy, musiałam przejść obok jej domu i narazić się na wredne spojrzenie, bądź pierdyliard epitetów, tym razem jednak, staruszka mnie zaskoczyła, ponieważ uśmiechnęła się życzliwie.
- Dzień dobry, Crystal – rzuciła, a ja zmarszczyłam brwi – miłego dnia ci życzę – mogę zapisać?! Pani Thomas była miła dla kogokolwiek bez policyjnego nakazu?!
- Dzień dobry i wzajemnie – odpowiedziałam nieco niepewnie, a ona się zaśmiała.
- Powiem ci, trzymaj się tego swojego jak najmocniej – nie zrozumiałam w ogóle o co jej chodziło. Coś było nie tak – to bardzo dobry chłopak – skinęła. Siliłam się na uśmiech. Jakiego „mojego”? Co się stało?! Nie rozumiałam… Szczerze? Ja nawet nie chciałam rozumieć…
*~*
- O. Mój. Boże! – pisnęła niewysoka, ruda dziewczyna. Jej błękitne oczy błysnęły prawie tak mocno, jak aparat na zębach. Dodatkowo sporych rozmiarów piersi nastolatki tak zabawnie podskoczyły, kiedy biegła w moim kierunku. Zazdrościłam jej tego. Prawdę mówiąc zazdrościłam wszystkim, piersiastym dziewczynom ich „dobytku”. Niestety, mój biust był adekwatny do kościstej sylwetki, ale nie można mieć wszystkiego, prawda? Poprawiwszy okulary na nosie, próbowała coś powiedzieć, a ja zmarszczyłam czoło.
- Becky, spokojnie – odezwałam się, kładąc dłoń na ramieniu siedemnastolatki, która wręcz nadpobudliwie wertowała strony jakiegoś kolorowego pisemka.
            - Nie będę spokojna, musisz coś widzieć… - przegryzła wargi. Wtedy dołączyło do niej jeszcze kilka innych dziewczyn, otaczając nas tak zwanym „wianuszkiem”. Poczułam się osaczona, dlatego z desperacją rozejrzałam się po halce teatralnej. Nie była duża, dodatkowo kiepsko ją oświetlono. Pod ścianą znajdowało się od grona krzeseł, poukładanych jedno na drugim, a przed nami rozrysowywała się drewniana scena. W sumie… Wszystko tam było drewniane. Pomieszczenie znajdowało się w piwnicy jednej ze starszych kamienic, w samym środku Bradford. Za oknem słychać było przejeżdżające samochody, ale kiedy członkowie kółka teatralnego poprzebierali się już w swoje stroje, reflektory rzuciły świetlną poświatę na scenę, a muzyka została włączona, można było poczuć prawdziwie staroangielski klimat. Uwielbiałam to. Zawsze marzyłam o tym, aby pewnego, pięknego dnia obudzić się przynajmniej trzy dekady wcześniej, chciałam doświadczyć czegoś innego. Chciałam stać się Lady Crystal Veronicą, chciałam zagrać.
            Wtedy było inaczej. Piszczące dziewczyny, w wieku od piętnastu, do dziewiętnastu lat przeglądały gazetę szukając ważnej dla nich strony. Jedna z nich zaczęła bawić się kosmykami moich włosów, inna pochwaliła makijaż, jeszcze kolejna perfumy, a ja poczułam osaczenie całkowite. Miałam ich serdecznie dość. Wiedziałam, że po akcji na imprezie tym bardziej uświadczą się w fakcie, albo prędzej NIEfakcie, że między mną, a Stylesem coś jest. Zawsze kiedy chłopcy pojawiali się w Bradford, stawałam się obiektem plotek koleżanek oraz obiektem westchnień kolegów. Stawałam się po prostu… Obiektem.
            Wypatrzyłam w tle wysoką, szczupłą młodą kobietę, ubraną w atłasową sukienkę, czarne rajstopy i botki na delikatnej szpilce. Jej prawie nieumalowana, delikatna twarzyczka rozpromieniała w pokrzepiającym uśmiechu, który mi posłała. Na jej czoło nie opadał ani jeden kosmyk, prawie że platynowych, perfekcyjnie wyprostowanych włosów, a tak „ulizana” fryzura idealnie oddawała jej chochlikowatą urodę. Na pierwszy rzut oka było widać, że dziewczyna nie należy do tych zwyczajnych, małych, szarych ludzi. Każdy kto znał ją choć trochę lepiej niż tylko z widzenia, wiedział, że jest ona niezwykle ciepłą osobą, pełną wdzięku i prostoty. Mimo porządnej sumki na koncie bankowym rodziców, nie szastała pieniędzmi, co więcej, przy nowo poznanych ludziach rzadko kiedy przedstawiała się z nazwiska, ponieważ od razu czuła się skreślona. Wiedziałam o tym, ponieważ była moją przyjaciółką i zdawałam sobie sprawę z faktu, że musi być jej bardzo ciężko. Praktycznie sama wychowywała swoje dwie młodsze siostry, rzadko kiedy rozmawiała z tatą, mamę widywała w weekendy, w domu, dom to mało powiedziane, w rezydencji, uśmiechami i nieznacznymi rozmówkami, mogła wymieniać się wyłącznie z Helen – pokojową.
            Kiedy dziewczyny wszczęły jakąś potyczkę słowną, która przerodziła się w nieprzyjemne epitety, skorzystałam z okazji i wymknęłam się im. Podeszłam do blondynki, uśmiechając się jak najbardziej szczerze. Kończyła właśnie stroić skrzypce, na których grała podczas każdego przedstawienia. Zadzierając głowę, ucałowałam ją w polik, a ona zrobiła to z moim. Zachichotałam niczym paryska panienka.
            - Cześć, Lu – westchnęłam, siadając na scenie, a Laurel tylko skinęła. Była skupiona na instrumencie. Uwielbiałam kiedy grała. Miała prawdziwy talent, albo po prostu dobry słuch muzyczny. Ja przygrywałam od czasu do czasu na pianinie, ale tak samo jak z grą aktorską – byłam samoukiem. To Laurel mnie podkusiła. Zawsze kiedy przychodziłyśmy do niej do domu, a raczej rezydencji, podziwiałam pianino stojące po środku jednego z licznych holi. Blondynkę posyłano do różnych nauczycieli, ale to nie była ich zasługa. Laurel po prostu czuła muzykę i kiedy grała na skrzypcach, bo to one okazały się jej „konikiem”, opowiadała swoją historię. Historię mówiącą, że pieniądze nie potrafią zastąpić miłości.
            - I'm here without you – zaśpiewałam tekst piosenki, którą akurat grała, a Laurel wywróciła oczami. Chodziło jej zapewne o „usunięcie” „baby” na końcu. Zawsze to robiłam, uznałam, że to słowo zrobiło się po prostu zbyt tandetne w piosenkach – But you're still on my lonely mind… - mój mocny głos został zmieszany z odchrząknięciem. Przeniosłam wzrok na wysoką dziewczynę, która uśmiechała się w totalnie wredny sposób. Miałam wrażenie, że zaraz zacznie trącić jadem.
            - W sumie da się ciebie słuchać – rzuciła od niechcenia, a Laurel przestała grać. Wpatrywała się w Sierrę z życzliwym uśmiechem. Podziwiałam przyjaciółkę za to, że nigdy w życiu nie odpowiedziała jej żadną pyskówką. Laurel uznała, że nie zniży się do poziomu Sierry i uda obojętną. McLives wyznawała zasadę „głupim się ustępuje” i czasem odnosiłam wrażenie, że to ja byłam tą „głupią” w naszej przyjaźni – jeśli jest się głuchym jak pień – dodała Rowner, oglądając swoje maźnięte czarnym lakierem szpony.
            - Nie każdy śpiewa tak pięknie jak ty, Sierro – rzekła Laurel, zanim ja zdążyłam po prostu na nią zakląć – poza tym…
            - Wow, umiesz mówić… - fakt, że Lu była o kilka lat starsza nie przeszkadzał Sierrze w jej zaczepianiu – no i szkoda by było, gdyby cię odrzucili w piątek – mruknęła, wydąwszy dolną wargę. Spojrzałyśmy z przyjaciółką po sobie – przesłuchanie w Londynie przesunęli na ten piątek. Mam nadzieję, że będziesz. Potrzebuję konkurencji. – zamarłam na moment. Nie rozmawiałam z mamą na ten temat od tygodnia, idę o głowę, że zapomniała… Boże. Poczułam taki nieprzyjemny uścisk w dole brzucha. Obstawiamy – kac, czy stres? Matko, ja chyba zbledłam, dlatego Laurel kontynuowała przepychankę słowną.
            - Cieszy nas fakt, że widzisz w Crystal konkurencje – wzruszyła ramionami, kiedy perlisty śmiech Sierry przeszył całe pomieszczenie.
            - Chyba, że mamusia ci zabroniła… - uniosła jedną brew.
            - Nie – odzyskałam język w gębie. Chciałam ją rozszarpać. Chwycić za te tlenione kłaki i rozbić głowę Rowner o deski – jasne, że będę. Mam już nawet…
            - Znalazłam! – pisnęła Becky, pokazując otwartą gazetę. Zamarłam. Wszyscy w pomieszczeniu zamarli, a czas jakby się zatrzymał. Poczułam chęć porzygania się prosto na lakierki Sierry. Mój żołądek znów fiknął salto.
            - Co mnie ominęło… - ciszę przerwał głos Lottie, która niosła gitarę. Jednak ona także zamilkła, zerkając na pisemko. Od cholery zdjęć.
            Nasze złączone dłonie, kiedy uciekaliśmy przed paparazzi. My leżący w różach pani Thomas. My wychodzący z auta. Ja w jego ramionach. Był nawet perfidny fotoszop, nasz pocałunek. Ja. Crystal Veronica Whitemore i on. Harry Edward Styles. Boże… Poczułam tylko jak mnie mdli. Podniosło mi się, ale w porę po prostu wyszłam z salki, mijając Tima, naszego nauczyciela – geja w drzwiach. Pobiegłam prosto do łazienki i nie zważając na nic, oparłam czoło o muszlę. Zbyt wiele…
*~*
Kilka godzin wcześniej…
Harry Styles:


            Na dworze było niemiłosiernie zimno, a listopadowy już wiatr okalał moją twarz. Oblizałem spierzchnięte usta po raz kolejny, starając się nie udławić własnymi włosami, które bez przerwy wlatywały mi do buzi. Jak na złość gumka, która trzymała je w niedbałym koczku pękła, zatem musiałem poradzić sobie z zawieją sam. I niby szedłem tylko na drugą stronę ulicy, ale ów poranek mogłem porównywać do jakiejś katorżniczej pracy. Zakląłem w duchu, znów oblizując usta. Miałem wrażenie, że straciły już swój odcień, stając się krwistoczerwone. Brakowało mi tylko opryszczki i jesiennej tradycji stałoby się zadość. Szczerze nienawidziłem jesieni. Na dworze robiło się przebrzydle chłodno, wiatr stawał się przenikliwy, a na domiar złego ciągle łapałem uporczywy katar, albo migrenę. O popękanych wargach już nie wspomnę, bo to był całkowity standard.
            Zapiąłem ostatni guzik czarnego płaszcza, miętoląc w jednej ręce czerwony, damski szal, pachnący Playboyem. Zawahałem się na moment. Spojrzałem na dom, w którego kierunku zmierzałem i przemyślałem sprawę raz jeszcze. Nie do końca wiedziałem, jak działać. Planowałem to co zwykle, planowałem pobawić się w uroczego dupka i wprosić do Whitemore na śniadanie, ale gdyby jeszcze spała? Cóż. Przeniosłem wzrok na drugą posesję i znów popadłem w zamysł. Mogłem załatwić ostatnią sprawę, jako pierwszą, a pierwszą jako ostatnią, ale jeśli…
            - Co za ustrojstwo – chropowaty głos zagłuszył myśli. Zatem postanowione. Niech pierwsi będą ostatnimi, czy jakoś tak. Na moje usta wpełzł uśmieszek, kiedy oparłem się o płot. Ogarnąwszy włosy za uszy, spojrzałem w kierunku przygarbionej sylwetki siwej kobiety.
            - Może pomogę? – zaoferowałem się, obserwując jak pani Thomas „walczy” z przestarzałą kosiarką. Nie wiedziałem po co. Przecież trawa i tak usychała na zimę, ale ktoś mądry powiedział kiedyś, że starszych, a tym bardziej kobiet, nie należy próbować zrozumieć, więc po prostu dalej się uśmiechałem, kiedy ona zmierzyła mnie od góry do dołu.
            - To ty zniszczyłeś moje róże, prawda? – dokuśtykała do płotu, zakładając ręce na biodra. Tuż za nią przybiegł Jefferson, merdając radośnie ogonem. Zwierzak najwidoczniej mnie polubił i chyba vice versa.
            - Tak jakby – wszedłem do ogródka, tym razem nie przez płot, tylko normalnie – furtką – to był głupi wypadek i moja wina – nie zwracając uwagi na zniesmaczoną mimikę staruszki, wyciągnąłem kosiarkę z szopki. Pies momentalnie poszedł w moje ślady, domagając się głaskania.
            - To była WASZA wina, młody człowieku – wziąwszy Jeffersona na ręce, zacząłem drapać go za uszami. Uprzedziłem jednak kąśliwą uwagę pani Thomas:
            - Spokojna głowa, wesz się pozbyłem – kobieta ku mojemu zaskoczeniu tylko zaśmiała się cicho.
            - Masz tupet, panie Styles – wyciągnęła jeszcze pomarańczowy kabel, podłączając go do prądu.
            - Owszem, mam też czelność zapłacić pani za te róże, pani Valerio – odstawiłem Jeffersona na trawę, co zdecydowanie go uraziło, ponieważ odszedł obrażony. Wyjąłem z kieszeni równo pięćset funtów i wyciągnąłem rękę w stronę kobiety. Ta tylko wywróciła teatralnie oczami, kuśtykając w moją stronę. Zacząłem się zastanawiać ile może mieć lat, jednak szybko zbyłem te myśli. Jej stara, pomarszczona twarz emanowała niechęcią do ludzi, a zgarbiona sylwetka, świadczyła o ciężkiej pracy, jaką wykonywała. Patrząc na kobietę z góry, wymyśliłem już kilka, pfff, kilkaset, historii z jej życia. Skąd pochodziła, w czym się specjalizowała, jaka była za młodu… Kawałek historii… Mimo mojej wrodzonej ciekawości, nie chciałem pytać. Nie musiałem być Sherlockiem, aby wiedzieć, że pani Thomas ponad wszelką wątpliwość nie nadaje się na babcię, a może prababcię.
            Przez kilka minut staliśmy w ciszy, aż wreszcie mruknęła coś pod nosem. Przeczesała prawie że białe włosy palcami, a złota obrączka błysnęła w tłumionym przez chmury słońcu. Więc mężatka, a raczej wdowa…
            - Mam miętę z ogródka. Wjedzie pan, panie Styles, zaparzę – zdziwiłem się na te słowa. Spodziewałem się wszystkiego… Prócz zaproszenia na herbatę. I sam nie wiem, czy z grzeczności, czy z zaabsorbowania całą sytuacją, po kilku minutach siedziałem w przytulnym, typowo przedwojennym salonie, trzymając w obu dłoniach porcelanową filiżankę.
            - Nie wezmę tych pieniędzy – orzekła wreszcie, mierząc mnie spojrzeniem, choć w swoim dwudziestoletnim życiu czułem na sobie wzrok pierdyliarda i jeszcze trochę przedstawicielek płci pięknej, jeszcze nigdy nie czułem takiej dezorientacji, jak przy pani Thomas – nie chodzi o gotówkę, panie Styles – pies wskoczył na jej kolana – chodzi o pracę. Chodzi o przykładność, uczucie… - westchnęła ciężko, a ja zmarszczyłem czoło – kochałam te kwiaty, były w pewien sposób ważne – zawiesiła się – i nawet jeśli uznasz mnie pan za szaloną, to ja wiem swoje… - przegryzłem wargi, spuszczając wzrok. Pani Thomas nie była tak straszna, jak się prezentowała na pierwszy rzut oka. Wyglądała na osobę, która specjalnie odpychała od siebie ludzi, aby móc przeżyć swoją własną agonię w samotności – Zdenerwowałam się, niepotrzebnie – uśmiechnęła się pod nosem, a ja pociągnąłem łyk mięty – nie lubię tego. To taka zemsta na własnym zdrowiu, za głupotę innych…
            - Hemingway – tym razem to ja posłałem staruszce uśmiech, który bezzwłocznie odwzajemniła.
            - Humanista? – zapytała kąśliwie, na co pokręciłem przecząco głową.
            - Pasjonat – odparłem – lubię czytać.
            - Chłopcy zazwyczaj odrzucają czytanie – podniosła się z fotela z oporem, podchodząc do półki. Wyciągnęła jedną z książek i przeczytała tytuł. Nie nosiła okularów – wiem, miałam syna i córkę do porównania – zatem wdowa z dwójką dzieci. Tylko co się z nimi stało? – lubił tylko tę – podała w moją dłoń oprawioną w twardą okładkę książkę i zachęciła do przeczytania na głos tytułu.
            - Ręka Mistrza – przeniosłem wzrok na kobietę, która podpierała się o oparcie fotela.
            - Twoja dziewczyna jej nienawidzi – pani Thomas parsknęła, a ja domyśliłem się o kogo chodziło. Tak samo Louis nazwał Crystal tego poranka.
            - Whitemore nie jest moją dziewczyną – wytłumaczyłem kiedy pani Valeria odniosła swoją filiżankę do kuchni. Zawahałem się. Sięgnąłem do kieszeni i niepostrzeżenie zostawiłem te pięćset funtów za jednym ze zdjęć, tak aby się nie zorientowała. Potem bezcelowo przewertowałem kartki książki.
            - A szkoda... – mruknęła – chodzicie za ręce, wspólnie niszczycie ludzki dobytek… Więc co jest między wami? – nie wiedziałem jak odpowiedzieć na jej pytanie, ponieważ sam nie znałem odpowiedzi.
            - To dziwne…- palnąłem po namyśle.
            - „Nawet dziwna miłość jest lepsza od braku miłości.” – zacytowała, a ja cicho zarechotałem. To co nas łączyło, ponad wszelką wątpliwość nie było ani trochę miłością. Zbyt krótko się znaliśmy, nawet się nie lubiliśmy, chyba…
            - Stephen King, „Zielona Mila” – znów uśmiechnąłem się dumnie. Siedziałem tam jeszcze chyba pół godziny i doszedłem do krótkiego wniosku. Już nigdy nie ocenię książki po okładce. Nie i już.


Rozdział osiem

Teraz będą dwa moje ulubione, bo Harry

Rozdział VIII
Brakowało jeszcze tylko deszczu, ponieważ wiatr wył żałośnie, pędząc przez opustoszałą jezdnię całkowicie martwe, zbrązowiałe liście. Były suche i nieszczęsne, niczym moja dusza. Schowałam twarz w dłoniach, rozmazałam calusieńki, fikuśny makijaż, przeklinając na siebie samą. Pojechałaś po bandzie, Crysta – stwierdziłam, biorąc głęboki oddech, już któryś z kolei. Mimo wszystko wciąż nie płakałam. Coś trzymało mnie na nogach, a raczej na tyłku, była to świadomość, że może Malik nie jest na tyle trzeźwy i po prostu ucieknie mu ów wybuch. Tsa, niedoczekanie… To było niezapomniane wejście smoka. Akcja – pieprzona reakcja. Nie zastanawiałam się jak wrócę do domu, szczerze? Miałam to głęboko w dupie. Zignorowałam nawet ten przeszywający chłód, ponieważ robiąc dramatyczne wyjście, nie mogłam wrócić się po płaszcz. Wyglądałam jak cholerna dziwka, a czułam się jeszcze podlej. W głowie mi huczało, nie próbowałam nawet myśleć o wypitym alkoholu i o tym, co w nim było. Coś musiało, ponieważ nie reagowałam tak na zwyczajną Whisky. Miałam tylko nadzieję, że jeśli przeżyję tę noc i będę śmiała spojrzeć Zaynowi w twarz, dowiem się czego tam dolał. Z resztą sam wyglądał na nieźle wstawionego… Oboje bombaliśmy równo, cóż…
- A pani tu tak sama… - usłyszałam pijacki bełkot… Chyba że teraz w mojej głowie wszystko brzmiało, jak pijacki bełkot… Nie, nie pomyliłam się, po kiedy podniosłam głowę ujrzałam przysadzistego mężczyznę, od którego waliło Jabolem na kilometr. Powinnam się wystraszyć i czekać na swojego księcia – Zayna Malika – który miał wybawić mnie od złego, jednakże ja taka nie byłam… Potrafiłam poradzić sobie z natrętami, tyle że… Wtedy zabrakło mi perspektyw. Proszę, przecież ledwo stałam na własnych nogach!
- Sama – bąknęłam, wpatrując się w swoje buty…
- A pani z tych tam… - facet skinął głową w kierunku jak mniemam autostrady, na co zaniosłam się śmiechem.
- O dziwo nie – odparłszy, odgarnęłam włosy na łopatki, dopiero wtedy poczułam ten przenikliwy, jesienny wiatr. Cholera, jak zimno!
- Ej! – chwila, skądś znałam ten głos! Pijaczyna ponad wszelką wątpliwość nie mówił w tak niski, seksowny sposób… Fakt faktem, koleś krzyknął wyłącznie głupie „ej”, ale nawet to zabrzmiało… Wow. Spojrzałam na wysokiego chłopaka, o, trzymał mój prochowiec! Styles? Mimo tego miałam znudzoną minę, jakby wszystko zrobiło się nad wyraz obojętne.
- Co ej, znajdź se swoją panią do towarzystwa – pijaczek próbował podskoczyć Harry’emu, na co ja zachichotałam. W sumie nie wiem dlaczego to zrobiłam… Styles tylko westchnął i tak seksownie przegryzł wargę. Seksowny głos, seksowne usta… Matko, jakie on miał usta! Ja? Ja z pewnością miałam teraz alkoholowe usta. Crysta, dawno się tak nie naprułaś…
- Panie prezesie – odezwał się wreszcie, wyciągając ze swojego płaszcza dziesięć funtów – kupi pan dwa browarki, jeden dla pana – zmrużywszy oczy, Harry podał mężczyźnie pieniądze, a ten zadowolony, oddalił się bez słowa. Jednak kiedy usłyszałam tę pogadankę zamiast chichotać, zarechotałam jak najbardziej szczerze. Loczek tylko zmierzył mnie z litością w spojrzeniu.
- No co? – zapytałam, przekrzywiając głowę.
- No nic, odwiozę cię – prychnęłam, a Harry pociągnął mnie za rękę. Czy świat wiruje, Jezu Chryste, zaraz się zrzygam! Dobrze ci radzę, Styles, jeśli nie chcesz mieć resztek mojego obiadu na płaszczu, nie rób tak więcej!
- Nie musisz, przejdę się – ułożyłam głowę na jego klatce piersiowej. Nie spodziewał się tego, jednak… Okej, umówmy się, że wszystko co teraz opowiem nie ma nic wspólnego z jakąkolwiek trzeźwością umysłu. Byłam pijana. Koniec historii.
- Nie ma takiej opcji – Harry zarzucił płaszcz na moje ramiona. Wyglądaliśmy jakbyśmy się przytulali, skąd mogłam wiedzieć, do cholery, że paparazzi nie dali nam spokoju?!
- Błagam, odwal się – nawet nie zwróciłam uwagi na to, że pomaga mi kuśtykać. Nie czułam swoich nóg, to on mnie prowadził. A może niósł? Nie wiem. Przypominam o procentach…
Kiedy znaleźliśmy się w Volvo otworzył mi nawet okno, abym nie zrzygała się na tapicerkę, jak to sam ujął. Harry Wielkoduszny Styles. Nie rozmawialiśmy, oboje skupialiśmy się na drodze, dopiero po chwili chłopak spojrzał w moją stronę, unosząc jedną brew.
- Co chciałaś tym udowodnić, Whitemore? – zapytał wreszcie, a ja zmarszczyłam czoło – wiesz o co chodzi – miał rację, wiedziałam.
- Uwierz na słowo, nie myślę i wtedy też nie myślałam – przeczesałam włosy palcami. Wciąż władał mną alkohol… I to, co Zayn rozpuszczał w małpce. Super, pewne nieświadomie mnie naćpał.
- Uwierz, że wierzę – uśmiechnąwszy się pod nosem, wziął ostry zakręt, dlatego wydałam z siebie dźwięk co najmniej umierającego walenia na pustyni. – nie wiem, czy mnie to bawi, czy wzbudzasz litość – zabrechtał, a ja poczułam się na tyle pewnie, że trzepnęłam Harry’ego w głowę. Przeniósł na mnie pytające spojrzenie – a to za co?!
- Za głupotę – i znów to zrobiłam, ale pech chciał, że moja bransoletka wplątała się w jego włosy.
- Poczekaj… - przekrzywiwszy głowę, zaparkował przed moim domem – nie szarp… - zanim zdążył to powiedzieć, pociągnęłam rękę do siebie. Tak, wyrwałam mu pęczek włosów.
- Upss – zarechotałam głupawo, kiedy chłopak chwycił się za głowę – to takie dobicie – nawet nie wiedziałam o czym pletę. Niewiele pamiętam, wiem że pomógł mi wytoczyć się z samochodu i nie budząc rodziców, zaprowadził grzecznie do pokoju. Nie chciałam wtedy myśleć nad tym dlaczego mi pomagał. Szczerze? Miałam to gdzieś! Ważne, że ktoś taki się znalazł i nie musiałam błąkać się po Bradford w poszukiwaniu własnego domu.
 Jak przez mgłę pamiętam, że po omacku wzięłam szybki prysznic i pomaziałam całą twarz mleczkiem do demakijażu. Przebrałam się w jakieś gatki i koszulkę, po czym po prostu doczołgałam się do swojej sypialni. Wciąż tam był. Tylko z jakiej przyczyny?! Ta niewiedza zrobiła się już doprawdy drażniąca. Styles, czego ty ode mnie chcesz?!
- Czyli moja misja spełniona – wstał z łóżka, na którym siedział, odkładając pluszowego lisa w stertę usypaną z poduszek – dobranoc, Whitemore – poklepał mnie po ramieniu, skinąwszy w stronę łóżka. Niepewnie weszłam pod kołdrę, przyglądając się sylwetce chłopaka.
- Mogę cię o coś spytać? – palnęłam głosem małego, ciekawskiego dzieciaka.
- Jeśli musisz… - Harry podszedł do posłania, kiedy wskazałam miejsce obok siebie na materacu. Nie położył się, usiadł.
- Muszę, bo się zamęczę – położywszy się na boku, podparłam się na łokciu – czemu to robisz i nawet nie pytaj „co?”, bo jestem w stanie cię ukatrupić.
- Jezusie, ale ty dużo mówisz – przetarł twarz dłonią.
- Styles, uciekasz od tematu…
- Czyli robię to samo, co ty – na te słowa, wykonałam tak zwany „motorek” ustami.
- Powiedz pierwszy, wtedy ja też ci powiem – uniosłam jedną rękę w górę. Och, przestałam liczyć punkty, wiedziałam, że Harry ma nade mną ogromną przewagę. Tą rozmową dałam mu chyba pierdyliard okazji do polewki. – Słowo harcerza.
- A jeśli moja odpowiedź brzmi „nie wiem”? Może po prostu czyste natchnienie? – wzruszył ramionami – albo… - oblizał spierzchnięte usta. Chwila, nawet procenty nie usprawiedliwiają cię w tym, Crysta, patrz gdziekolwiek indziej!
- Albo co? – przysunęłam się do niego odrobinę.
- Nie, nic – Harry znów wzruszył ramionami.
- Styles! – uderzyłam go w kolano, dlatego wykrzywił wargi w grymasie niezadowolenia.
- Whitemore!
- Co? – założywszy ręce na piersi, zmierzyłam go od góry, do dołu – powiedz i tak nie będę pamiętać… - nie znał mnie na tyle, żeby wiedzieć jaka jestem przy kieliszku. Szczerze? Ja sama nie byłam już niczego pewna.
- Bawi mnie, kiedy się złościsz. Serio, no i musiałem jakimś cudownym cudem zwiać z urodzin babci Zayna – oboje zachichotaliśmy. Dziwiło mnie, jakim cudem Malikowi udało się wymknąć na imprezę. Mógł na niej zostać, gdyż uczęszczał do tej szkoły jeszcze kilka lat wcześniej, jednak… Nie, dość Zayna, nie będziesz o nim myśleć – nawet napruta.
- A nie znasz w Bradford nikogo więcej, chociaż nie – zastanowiłam się – znasz już Sierrę – jej imię ledwo wydobyło się z mojego gardła.
- No tak, miła dziewczyna – słysząc te słowa, pokręciłam przecząco głową – nie lubicie się? Mówiła, że jesteście dobrymi koleżankami – wdzierała się w łaski Stylesa… Sucz. Niech zginie.
- Musimy o niej rozmawiać? – jęknąwszy, poprawiłam poduszkę.
- To ty zaczęłaś temat, poza tym, teraz twoja kolej – Harry wyłożył nogi wzdłuż posłania. Matko, ja sama zazdrościłam mu tych szkap…
- Serio? – westchnęłam ciężko – naprawdę, nie mam chęci, ani nastroju, na trzeźwo dawno byś już stąd wyleciał.
- Dlatego korzystam z twojego pijaństwa – dźgnęłam go w bok, z czystej chęci zrobienia tego – mów.
Zapadła cisza, która panowała przez pięć długich minut. Nie byłam pewna, czy powinnam się otwierać. Proszę, wiedziałam, że ponad wszelką wątpliwość będę żałować, ale ktoś musiał wiedzieć. Harry wydawał się być ostatnią osobą do żalenia się i płakania w ramieniu, jednak mój upity móżdżek uznał Stylesa za godnego zaufania. Głupi, upity móżdżek…
- Nie wiesz jak to jest tracić połowę siebie – wychrypiałam wreszcie, gdyż przez długi czas niemówienia, w moim gardle urosła ogromna gula – znam Zayna od zawsze, jest moim bratem, Harry – przysunęłam się do niego jeszcze odrobinkę, nie pytajcie po co… Może chciałam poczuć czyjąś obecność? – i kiedy wyjechał cieszyłam się razem z nim… Osiągnął ogromny sukces, jest na szczycie, ale… - podciągnęłam nosem. Nie uroniłam ani jednej łzy, mimo wszystko oczy wciąż miałam zaszklone.
- Ale co TY masz z jego sławy… - dokończył za mnie, na co pokręciłam przecząco głową.
- Nikomu tego nie mówiłam, bo wszyscy zareagowaliby właśnie tak – prychnąwszy, przeczesałam włosy dłonią – nie chodzi o sławę, zazdrość i tak dalej… - wzruszyłam ramionami. I znów pokój przeszyło milczenie. Wpatrywaliśmy się w siebie bez większego celu. Harry ewidentnie nad czymś myślał, a ja wodziłam wzrokiem po jego skupionej, przystojnej twarzy.
- Kochasz go – stwierdził – i tęsknisz. Czujesz się nie tyle opuszczona, czujesz się zastąpiona. Nie masz żalu do Zayna, masz go do samej siebie, tak prawdę mówiąc, nie wiadomo czemu. Sama nie potrafisz tego zrozumieć... – wpatrywałam się w niego z delikatnie rozwartymi ustami – I kiedy nadchodzi ten dzień, on wraca, twoje serce przepełnia euforia, a potem dowiadujesz się, że za chwilę ma wyjechać. Przestajesz się kontrolować, wolisz, aby w ogóle się nie zjawił. Myślisz, że może lepiej byś to zniosła… - zamarłam. Rozpracował mnie. Rodzice codziennie pytali, co ze mną nie tak. Lu i Lottie sądziły, że mu zazdroszczę, albo najzwyczajniej tęsknie, osoby które znały mnie tak dobrze… Jednak on na to wpadł, chłopak z którym i tak niewiele rozmawiałam… Odniosłam wrażenie, że zrozumiał… Zrozumiał. Tym razem cisza między nami nie była drażniąca, była pełna wzajemnego zrozumienia i takiego niewytłumaczalnego, pijanego ciepła.
- Harry, zostań ze mną – szepcząc to nie myślałam wcale, na szczęście Styles myślał za nas obojga.
- Chyba żartujesz – wywrócił oczami, a ja nie dawałam za wygraną. Boże, Crysta, odstaw Whisky…Chwyciłam go za rękę, jednak puściłam, czując taki dziwny prąd między nami – jutro rano będziesz chciała zabić siebie, mnie i wszystkich dookoła – podniósł się z posłania.
- Hazz, proszę – oblizałam usta. Czy tylko ja mam ochotę wskoczyć do wulkanu?
- Nie ma mowy – jednak mimo to nie ruszył się znad łóżka. Stał przez moment, wpatrując się we mnie. Czekał na jakąkolwiek reakcję? Nie mam pojęcia, poczułam wewnętrzną potrzebę ponownego złapania go za dłoń. Niepewnie uniosłam rękę, muskając jego palce swoimi palcami. Wzrok Harry’ego zrobił się bardziej przenikliwy, a ja oblizałam usta. Złączyłam nasze palce, każąc mu zostać i wtedy…
- Nie – rzucił stanowczo i ruszył do wyjścia. Nie mam pojęcia dlaczego, ale poczułam jakby ukuła mnie mała szpileczka. Rozczarowanie? Zatrzymał się jeszcze w drzwiach, przyglądając mi się z uwagą. – jesteś naprawdę silna, Crys – mruknął pod nosem – dobranoc – wyszedł. Nie pamiętam co działo się dalej. Wiem tyle, że poczułam ciepło na polikach. Kiedy Harry zniknął za drzwiami i zostałam sama, wreszcie pozwoliłam strugom gorzkich łez spłynąć po twarzy. Dając upust emocjom, zakryłam głowę poduszką. Pękłam, to było zbyt wiele…Co się ze mną dzieje?!
*~*
Harry Styles:
Tamten poranek był szczególnie nieciekawy. Obudziłem się zbyt wcześnie, nawet jak na mnie, a przez drażniące promienie słońca za oknem, nie mogłem zmrużyć oka. Nakładanie sterty poduszek na głowę, okrywanie się koszulką swoją, Louisa, a nawet kocami nie przynosiło żadnych rezultatów, było po prostu zbyt jasno, by spać. Na domiar złego Tomlinson chrapał tak głośno… Próbowałem już wszystkiego. Przewracałem go na bok, otwierałem okno, aby się dotlenił, w rozpaczliwej desperacji zatkałem mu nawet nos. Niestety, Louis działał jak jakiś przestarzały traktor, a kiedy nie chrapał, mamrotał coś przez sen. Mimo wszystko nie chciałem go budzić, ponieważ każdy kto znał go lepiej wiedział, że niewyspany Louis, jest równoznaczny z mordującym Louisem.
Siódma rano, kto normalny wstaje o siódmej rano?! – jęknąłem w myślach, opierając się o zimne kafelki pod prysznicem. Wszyscy w domu Malików przewracali się z boku na bok. Zayn trzeźwiał na kanapie, Patricia udawała, że tego nie widzi, leżąc w swojej sypialni, dziewczyny spały razem, odstępując tym samym pokój dla Nialla, a mnie przypadło spanie z Louisem Traktorem Tomlinsonem. Matko, jak ten koleś chrapał. Przeważnie nie robiło mi to różnicy, w sensie spanie z nim. Wielu ludzi sądziło, że jesteśmy parą, próbowaliśmy jakoś przemówić im do rozsądku, Louis musiał mieć nawet dziewczynę na pokaz, aby tylko wyplenić z głów fanek, dziwną wizję homoseksualnego związku. Fakt faktem, byliśmy blisko, czasem nawet zbyt blisko, ale oboje odbieraliśmy to tylko jako przyjaźń. Prawdziwą, męską przyjaźń. Jakkolwiek niemęskie było wspólne spanie, my naprawdę potrafiliśmy po prostu nachlać się tanim piwskiem, niczym dwójka kolesi z prawdziwego zdarzenia i pieprzyć trzy po trzy o cyckach. Nigdy nawet nie zastanawiałem się nad tym, jakby to było spotykać się z Louisem… Myślę, że on wiedział o mnie zbyt wiele, ponieważ często się sobie spowiadaliśmy, niee…
Styles, pedale! – tym razem wydałem z siebie cichy dźwięk, oznaczający żałość, ból i cierpienie. Było tak wcześnie, że rozważałem opcje romansu z FACETEM?! Boże.
Jak za karę wykonałem poranną toaletę i wróciłem do pokoju. Ubrałem na siebie cokolwiek. Jakąś szarą bluzę, ukochane spodnie z dziurami na kolanach, pofatygowałem się nawet, aby związać włosy. Poszukanie skarpetek było jednak nie lada wyzwaniem, dlatego bez dłuższych obrządków przekopałem torbę przyjaciela. Okej, jego skarpety były mi trochę przymałe, ale nawet sławnym ludziom zdarza się mieć bałagan w szafie/walizce. Nie lubiłem sprzątać, z resztą, kto lubi to robić?! Whitemore… No właśnie, Crystal… Zastanowiłem się przez moment, wsuwając na stopy materiał w czerwono – białe paski.
Schodząc na dół byłem już całkowicie zamyślony. Crystal Whitemore, ta niska blondynka tak nagle stała się wysmukłą, długowłosą brunetką… O tak, w jej przypadku dojrzewanie podziałało zgodnie z planem. Jeszcze dwa lata temu wyglądała jak dzieciak, a teraz… Dobre sobie, Haz, ty też wyglądałeś jak dzieciak… Jednak w Crystal było coś szczególnego. Miała to coś, jakkolwiek dennie to brzmi.
Pieprzysz, tak zaczynają się „True Love Story” – oblizałem spierzchnięte wargi, wstawiając wodę na kawę. Poczułem się jak narkoman, ponieważ nie mogłem wytrzymać tych trzech minut, gotowania się wody. Zacząłem strzelać palcami, z czystej nudy. Crystal Whitemore, moja mała dziwka… - uśmiechnąłem się do swoich myśli. Zaskoczyła mnie z tym przebraniem halloweenowym. Dlatego nazwałem ją dziwką. Nie miałem żadnych brudnych myśli, no może w tym aucie… Nie miałem też bladego pojęcia, co mną kierowało, jednak kiedy poprzedniego wieczoru, stojąc na tym ganku usłyszałem The Rolling Stones, wiedziałem, że muszę ją poznać. Kobieta zagadka… Tylko czy zamierzała dać mi się poznać? Cóż, myśląc nad tym, zalałem dwie kawy wrzątkiem, po czym dolałem do nich mleka. Potraktowałem je jeszcze dwoma łyżeczkami cukru, ostatecznie wracając na górę. Wziąwszy łyk swojej, drugą postawiłem na stoliku nocnym, potrząsając ramieniem Louisa.
- Wstawaj, ptaszku – szepnąłem, a Tomlinson mruknął z niezadowolenia – mamy nowy dzień… - mój głos stał się przymilny, lecz kiedy Louis przeciągnął się, ziewnął i narzucił na głowę kołdrę, wywróciłem oczami. – rusz tyłek, chuju! – syknąłem wreszcie, zabierając mu pościel Wtedy szatyn pokazał mi środkowy palec.
- Idź sprawdź czy cię nie ma gdzie indziej – wychrypiał, zakładając poduszkę na głowę.
- Lou, nudzi mi się, wstań. Zrobiłem ci kawę – zachęciłem, jednak ten, ponownie pokazał mi środkowy palec.
- Pomęcz swoją dziewczynę… - znów wywróciłem oczami.
- Whitemore nie jest moją dziewczyną – wziąwszy łyk gorzkiego trunku, znów przykryłem go kołdrą. Wybacz Harry, przegrałeś z łóżkiem Malika. To przykre…
- Jeszcze – Louis zachichotał pod nosem – mam dla ciebie przyjacielską radę – wyłonił się spod poduchy i zmierzył mnie od góry do dołu – przeproś ją za te róże, tylko tyle… - chłopak zawiesił się na moment – i oddaj moje skarpety.
Natchnęło mnie… Louis, mistrzu! Dopiłem kawę i posłałem mu uśmiech pełen wigoru.
- Mam lepszy pomysł! – wybiegłem z pokoju i mogę się zakładać, że Tomlinson sięgnął po swój kubek.

*~*