Rozdział
X
Bawiąc się swoim warkoczem, śledziłam wzrokiem drobne
literki w tablecie, następnie przesuwając strony. Leżałam na brzuchu, przykryta
kołdrą i czytałam kolejne opowiadanie na „wattpadzie”. Lubiłam to robić. Tak,
przyznaję – ja, osiemnastolatka, która przyjaźni, a raczej przyjaźniła się, z jednym
członkiem One Direction, także czyta fanfiction. Przeważnie chodziło o tak
zwaną „bekę” z niewyżytych nastolatek, tym razem jednak, kiedy kończyłam
pochłaniać epilog całkiem niezłej historii o „Dangerze – Zaynie Maliku”, zawahałam
się na moment. Przeglądając stronę główną, zobaczyłam na wyświetlaczu dobrze mi
znaną, chłopięcą buzię. Młody mężczyzna z obrazka patrzył na mnie swoimi
tajemniczymi, zielonymi oczami i uśmiechał się figlarnie, ukazując dołki w
polikach. Jako córka Olivii Whitemore – szanowanej pani doktor – wiedziałam, że
była to wada genetyczna, ale jeśli dołeczki w policzkach są wadą, to ja też
chcę być do cholery wadliwa! Zazdrościłam ich na przykład Lottie, która właśnie
wtedy weszła do pokoju.
Wtem
poczułam się naga, jakbym robiła coś złego, jakbym nie wpatrywała się otępiale
w chłopaka ze zdjęcia, jakbym po prostu wklepała w wyszukiwarce, sama nie wiem…
„Harry Styles naked”? Zadziałałam impulsywnie, chowając tablet pod poduszkę i
przeniosłam wzrok na Lottie, która trzymała w dłoniach kubek z zieloną herbatą.
- Oglądałaś pornola? – Charlotte zachowywała się jak zwykle,
czyli rzuciła jakimś zabawnym, bądź w zamiarze zabawnym tekścikiem, to było
poniekąd szalone, ale proszę… Kiedy ona NIE zachowywała się jak szalona? Pfff,
dobre pytanie. Ta wesoła, trochę nadpobudliwa szatynka, o kształtnej sylwetce,
przejrzystych, błękitnych oczach, śniadej cerze z uroczymi dołeczkami w
polikach, bez przerwy musiała coś robić. Dlatego w szkole oraz poza nią miała
sporo znajomych i każdy chciał zamienić z Lottie choć słówko. Potrafiła mówić,
mówić, mówić, jeśli ktoś przegadał Charlotte Butler, wszyscy wokoło wiedzieli,
że albo coś się stało, albo ten ktoś plecie na wyścigi. Lottie nie robiła tego
specjalnie, taka po prostu była i za to ją kochałam.
- Tak, wyjdź, bo muszę schować jeszcze wibrator –
dziewczyna skrzywiła się na te słowa, stawiając kubek na nakastliku. Ona miała
wyczucie smaku z erotycznymi żartami, a ja… No sami widzicie.
- Nieśmieszne – Lottie szepnęła teatralnie, wpraszając mi
się do łóżka. Klapnęła tuż obok, zamierzając wyciągnąć tablet spod poduszki.
Zatrzymałam jej rękę, patrząc w stronę przyjaciółki znacząco. Nie wiedziałam
dlaczego to zrobiłam, kolejny impuls, czyżby?
- Tata już jest? – starałam się odwrócić uwagę od
urządzenia, ale Lottie nie chciała dać za wygraną.
- Wszedł przed chwilą. Mówi, że masz tu leżeć do usranej
śmierci – wciąż myszkowała w pierzynie. No tak, kiedy dałam popis, Tim
stwierdził, że się strułam, członkowie kółka podsunęli Kaca – Mordercę, a ja…
Ja nie byłam już pewna czy chodziło o gazetę, czy o alkohol. Koniec końców
musiałam się położyć i zdecydowanie przestać myśleć. Postanowiłam zbyć artykuł,
nie weszłam na twittera, facebooka, a tym bardziej na żadną stronę plotkarską.
Postanowiłam zrelaksować się przy opowiadaniach, co niestety nie było mi dane
przez szatynkę.
Lottie spojrzała na mnie błagalnie, miną zbitego
szczeniaczka, dlatego odpuściłam, sięgając po kubek. Dziewczyna z dumnym
uśmiechem na ustach, wyciągnęła tablet i zmarszczyła czoło.
- Wattpad – powiedziała – nie chciałaś pokazać mi
wattpada? – zerknęłam przez jej ramie. Na samym środku widniała okładka
fanfiction, które mnie zainteresowało, zatem tylko przegryzłam wargi.
Spojrzałyśmy po sobie, a Lottie przyjrzała się stronce dokładnie, dopiero po
kilku minutach milczenia, po prostu kliknęła w ów opowiadanie. Szczerze? Ja
sama nie miałam pojęcia dlaczego spanikowałam. Harry był przecież osobą
publiczną, niech ktoś pokarze mi stronkę, która go nie wyszukuje, pojawiał się
dosłownie wszędzie! Lecz tym razem coś okazało się nie takie… Zwrócił moją
uwagę, na moment wręcz przestałam myśleć logicznie, śledząc wzrokiem dokładne
rysy jego twarzy. Zawstydzające rozmyślania przerwał głos Charlotte –
„Zwyczajna nastolatka z małego miasteczka, zupełnym przypadkiem wpada na
Harry’ego Stylesa. Znanego na cały świat członka boybandu – One Direction. Ich
historia zaczyna się tak, jak każda inna, lecz czy przymusowe spotkania, które
wynikną z wielu nieporozumień sprawią, że para nieznoszących siebie nawzajem
ludzi, przekroczy próg nienawiści?” – przeczytała na głos, uśmiechając się
zadziornie, a ja poczułam jak płonę rumieńcem – może to jakiś znak? –
zastanowiła się przez chwilę – proroctwo! Przecież też go nie lubisz!
- No właśnie, Lottie, NIE lubię – zaznaczyłam, co nie do
końca zgadzało się z prawdą. Owszem, Harry był denerwujący, troszeczkę bardziej
do przodu i taki… Zbyt pewny siebie, ale ten wieczór, kiedy tak nagle staliśmy
się tylko i wyłącznie dwojgiem młodych ludzi, idących razem na imprezę,
poczułam że coś między nami rusza ku lepszemu. DOŚĆ, wywaliłaś go ze swojego
życia, wystarczy, że napiszą do redakcji, a zrobią to na pewno i nikt nigdy nie
powiąże nazwiska Whitemore z nazwiskiem Styles.
- Kate też go nie lubi – mruknęła szatynka, zerkając na
imię głównej bohaterki. Wywróciłam oczami.
- Nie miałaś przypadkiem spotkać się z Bradem? – Brad był
chłopakiem Charlotte, a może raczej chłopakiem na ten tydzień. Kochałam ją,
nawet bardzo, jednak nie pochwalałam takiego balansowania między panem numer
jeden, dwa, osiem, dziesięć. Ale kim ja byłam, aby rozkazywać Lottie, kiedyś
powiedziałam już, co myślałam… Tsa, skończyło się na dwutygodniowej separacji i
maleńkiej wojnie między nami. Nie planowałam tego powtarzać.
- Ja i Brad to już historia – westchnąwszy teratralnie,
uniosłam jedną brew.
- Powiedziałaś mu o tym?
- Nie – orzekła, podnosząc się z posłania – ale planuję,
także trzymaj się i pozdrów Stylesa – cmoknęła mnie w polik, a ja zmarszczyłam
nos.
- Nie wiem czy chcę wiedzieć... – zarechotałam.
- Jak już zadzwoni na… - obniżyła głos, trzymając się za
futrynę – seks – telefon – zaśmiałam się jeszcze głośniej, po czym rzuciłam w
Charlie lisem, leżącym tuż obok.
- Pędź, Brad sam się nie rzuci! – dodałam, zupełnie
zapominając o tym, że tata jest w domu.
Ach…
Nareszcie sama – pomyślałam, gdy Lottie wyszła. Dochodził wieczór, a ja byłam
już wykąpana i w pidżamie. Odpalając mp3, jak zwykle postawiłam na The Rolling
Stones, układając tablet w swoich dłoniach… Zawahałam się, oblizując usta.
-
No dobra, Kate – mruknęłam w stronę Lucy Hale, która „odgrywała” rolę bohaterki
tego opowiadania – tylko prolog…
*~*
Za
oknem było już całkowicie ciemno, a jedyne światło na moją zmęczoną już twarz
rzucał tablet. Przesłuchałam dokładnie trzy razy „Sticky Fingers” – moją
ulubioną płytę The Rolling Stones, nie mogąc oderwać się od historii Kate i
Harry’ego.
„-
Puść mnie, idioto! – syknęła dziewczyna, pozostawiając na poliku Loczka ślad po
siarczystym plaskaczu”
-
Ajaj, należało ci się Styles – mruknęłam pod nosem, przesuwając kolejną stronę.
Co?! Pięćdziesiąt dziewięć stron?! Tak, miał być tylko prolog, a wtedy czytałam
już rozdział dziesiąty. Mimo wszystko wciąż nie mogłam się doczekać tej
przełomowej sceny pocałunku głównych bohaterów. Uwielbiałam fakt, że autorka
tak bardzo to przewlekała. Jednak była jedna rzecz, do której nie chciałam się
przyznać. Moja podświadomość nie potrafiła wytworzyć żadnej Kate, dlatego
często łapałam się na tym, że czytałam po prostu Crystal. Matko, to złe!
Sięgnąwszy
po zimną już herbatę, o której prawdę mówiąc zapomniałam, stojącą na
nakastliku, odłożyłam tablet. Wyciągnęłam także słuchawki z uszu, orientując
się, że jest godzina dwudziesta druga. Matko, tyle zmarnowanego czasu…
Okłamywania siebie samej ciąg dalszy. Ja tak bardzo nie chciałam myśleć o
Stylesie, ale robiąc cokolwiek, słyszałam jego głos w swojej głowie – Crystal
Veronico Whitemore – jesteś skończoną debilką do potęgi entej. Przynajmniej
odciągał moją uwagę od kłótni z Zaynem oraz tego, że Malik nie zadzwonił i
totalnego braku planu, jak dostać się do Londynu, by być tam jutro i oślepić
Sierrę Rowner, swoją epickością.
Sięgnęłam
po telefon, może Zaynie próbował? Wiedziałam tyle, że już z rana wjechali, a
ten nawet się nie pożegnał. Widząc ikonkę aż siedmiu nieodebranych połączeń,
wstrzymałam oddech. Moje serce zabiło szybciej, a wnętrzności zaczęły tańczyć
makarenę. Byłam więcej niż pewna, że to Malik…
Dobre
sobie, Whitemore…
Posmutniałam,
nie znałam tego numeru… Postanowiłam zaryzykować i stwierdziłam, że jeśli ktoś
będzie chciał mi coś sprzedać, kupię, tylko po to, aby wsadzić mu ów przedmiot
prosto w tyłek – jesteś okrutna, Crys…
Mimo
wszystko wciąż nie traciłam nadziei, że to Malik z jakiejś innej komórki…
*~*
Harry:
-
Pokonam cię z palcem w dupie, leszczu! – usłyszałem rozbawiony głos Louisa, a
na mahoniowym stoliku do kawy tak nagle pojawił się sześciopak. Skoro piwo już
stało, a za mną rozbrzmiewał jeszcze trzeźwy Tomlinson, wiedziałem, że jestem
gotowy, aby po prostu skopać mu tyłek.
-
Chyba w twoich snach, cioto! – otworzyłem puszkę, gdy kanapa zaskrzypiała.
Louis siedział tuż obok, podając mi dżojstik. Wziąwszy łyk trunku, odpaliłem „Fifę
V”, przygotowując się mentalnie na wygraną – muzyka? – na to pytanie szatyn
tylko skinął i ubrany w same szare dresy oraz skarpetki z motywem choinek,
pomknął w stronę wierzy stereo. Zaczął przeglądać płyty, a ja zdążyłem już
opróżnić puszkę do połowy. Mimo sławy i wielu, wielu zer przy tej dziewiątce na
koncie bankowym, od drogiej whisky o stokroć wolałem najzwyczajniejsze, tuczące
piwsko. Louis chyba popierał moje zdanie, ponieważ to on zdobywał alkohol, a ja
„wypożyczałem” swój apartament. Mieszkaliśmy jeden pod drugim, cała piątka i
mimo, że mieliśmy też swoje „osobne” mieszkania, to tamte nazywaliśmy naszym
londyńskim domem.
-
The Beatles, Bon Jovi, Depeche Mode, My, Arctic Monkeys, czy to co zwykle? –
wystarczyło, abym posłał Louisowi znaczący uśmiech, a ten wywróciwszy oczami
odpalił „Aftermath”, czyli jedną z moich ulubionych płyt The Rolling Stones –
jeśli tak dalej pójdzie, nauczę się tego na pamięć – prychnął, wracając na
swoje miejsce.
-
I dobrze! – zaznaczyłem, otwierając puszkę dla niego, z której sam wziąłem łyk.
Kiedy moje usta znalazły się na zimnym metalu, Louis potraktował swoją stopą,
tatuaż motyla na mojej klatce piersiowej.
-
To moje – wydał z siebie jęk, niczym małe, obrażone dziecko, ale Louis taki już
był. I mimo, że był też starszy, często zachowywał się głupiej niż ja, Liam,
Zayn i Niall razem wzięci.
-
To nasze – posłałem przyjacielowi całuska w powietrzy, a ten udał, że mdleje.
Dzieliliśmy się praktycznie wszystkim, ach, uwielbiałem naszą relację – chcesz
dramę na twitterze? – mruknąłem odkładając puszkę. Tomlinson jedynie zmarszczył
czoło, a ja poprawiłem swoje czarne dresy, luźno wiszące na biodrach.
Poczochrałem włosy chłopaka, to samo zrobiłem ze swoimi, uwalniając je z kitki.
Teraz opadały swobodnie na moje nagie ramiona. Chwyciłem za Iphone’a, objąwszy
Louisa ramieniem.
-
Co ty, chcesz wywołać trzecią wojnę światową? – zarechotał, ale zrobił tę minę,
którą tak bardzo lubiłem. Jakby to ująć… Uśmiechnął się niczym down z krwi i
kości…
-
Będzie śmiesznie… - przyłożyłem polik do polika Louisa i cyknąłem nam kilka „selfie”. Na sam koniec odpaliłem
aplikację „Instagram”.
-
Taila nas zatrzaska i sprzeda na organy – Taila była nowym zarządcą w Modeście.
Traktowała nas nie jak ludzi, tylko jak maszynki do mnożenia pieniędzy. Surowa,
stanowcza… Przez chwilę zwątpiłem, czy aby na pewno słusznie wrzucam te fotki do
sieci. I już miałem kliknąć, kiedy telefon zawibrował, a na wyświetlaczu
pojawiła się ikonka Taili. Spojrzeliśmy po sobie.
-
Ona ma jakieś radary? – zmarszczyłem czoło – co za durne babsko – burknąwszy,
odebrałem, przykładając słuchawkę do ucha Louisa. Ten spojrzał na mnie spod
byka, pokazał gest duszenia w powietrzu, ostatecznie przyjmując przymilny ton.
-
Moja ulubiona szefowa – starałem się nie parsknąć na te słowa.
-
Możecie zrobić na głośnik, panowie – jej głos był suchy, pozbawiony wszelkich
emocji. Po tych słowach nasze wręcz szampańskie humory poszły się kochać. Ta
kobieta potrafiła zniszczyć humor w minutę! Rekordzistka. Mimo zniesmaczonej
miny, Louis włączył głośno mówiący.
-
Jesteśmy tu tylko ja i Lou – odezwałem się wreszcie. Dochodziła już godzina
dwudziesta trzecia, a Taila LaGuerta zdecydowanie nie szykowała się do snu.
Czego więc chciała? Na pewno nie pogawędzić.
-
Nawet i lepiej… Tomlinson – rzekła po chwili zastanowienia – kupiłeś ostatnio
Impalę, prawda? - ani ja, ani Louis nie wiedzieliśmy o co jej w ogóle chodzi –
masz okazję ją wypróbować. Skoczycie sobie do Bradford – i znów wymieniliśmy
spojrzenia pełne niezrozumienia.
-
Ale my… My wróciliśmy z Bradford dopiero dzisiaj, coś się stało? – szatyn
kontynuował pogadankę.
-
Macie mi tu przywieźć tę aktorkę, do jutrzejszego południa... Styles będzie
wiedział o kogo chodzi – moją pierwszą myślą była naturalnie Crystal, ale po co
ona LaGuercie? No i skąd ten babsztyl wiedział o jej istnieiu?! Skąd mogłem
wiedzieć, że trzyma przed sobą gazetę… Osobiście nie czytałem kolorowych
pisemek, nie czytałem też o sobie w internecie, dlatego nawet bym na to nie
wpadł. Przegryzłem wargę, czując na sobie pełen kpiny wzrok Louisa.
-
Nie rozumiem – palnął.
-
Rozmawiałam z nią przed chwilą – wytłumaczyła – i ty, Harry, i Crysta dowiecie
się w porę… - później oboje usłyszeliśmy dźwięk przerwanego połączenia.
Tomlinson
patrzył na mnie przez moment, wiedziałem o tym, choć poczułem się jakby
nieobecny. Z amoku wyrwał mnie dopiero palec Louisa na moim poliku, dokładniej
w lewym dołeczku. Uśmiechnąłem się? Co? Co się właśnie wydarzyło?
-
Szczerzysz się, Loczku – pisnął – czyżby wróżka przyniosła ci twoją Julię? –
zachichotał.
-
Możesz mówić po angielsku, bardzo ładnie proszę? – trzepnąłem go w rękę.
Cholera, logika tej nocy właśnie umarła.
-
Crystal będzie grać Julię, jeśli ładnie jej pójdzie – wywrócił teatralnie
oczami – czy ty czasem słuchasz Malika?
-
Głupie pytanie, nikt nie słucha Malika, no i walić Crystal. Zapłaciłem za róże,
koniec naszej historii… - och, skąd wiedziałem, że to nie prawda?!
-
Walić – Louis zaśmiał się znacząco – może i ci zwalać, ja nie wnikam… -
zrobiłem minę męczennika, kiedy chłopak narzucił na siebie koszulkę, a później
kurtkę.
-
Twoja żarty na poziomie gimnazjum są tak zabawne… - sarknąłem.
-
To dlaczego płoniesz rumieńcem? – zarechotał, kiedy ja schowałem twarz w
koszuli, którą planowałem ubrać – fakaj się, zgredzie… - zapowiadała się długa
noc i jeszcze dłuższe kilka miesięcy, o czym nie miałem wtedy bladego pojęcia…
*~*
Rozdział XI
Nie
miałam pojęcia, co tak właściwie się stało. Działałam w amoku, po prostu
wysunęłam spod łóżka niebieską torbę podróżną i wrzuciłam do niej
najpotrzebniejsze rzeczy. Ręcznik, bieliznę, kilka sukienek, trzy pary spodni,
koszulki, bluzę, buty, szczoteczkę do zębów, grzebień, kosmetyczkę, fiolkę
perfum… O czymś zapomniałam. Mam wszystko, nie, nie mam! Cholera Crystal
ogarnij się… Moje ręce drżały, a serce kołatało jak szalone. Chwyciłam jeszcze
czarną, skórzaną torebkę, kryjąc w środku mp3, słuchawki, tablet…
Pieniądze,
laska, potrzebujesz pieniędzy. Ściągnąwszy puszkę stojącą na półce, zamarłam.
Nie mogłam teraz narobić hałasu. Jeśli ktoś by się obudził… Matko, czułam się
jak intruz we własnym domu. Ostatecznie i skarbonka trafiła do torebki, wraz z
portfelem wyposażonym w czterysta funtów. Gula w moim gardle urosła do
niewyobrażalnych rozmiarów, musiałam coś zrobić ze sobą, żeby przestać się
stresować.
Powoli
zbliżała się czwarta nad ranem, a ja wciąż nie zmrużyłam oka. Nie wiedziałam
czy robię dobrze. Nie, ja byłam więcej niż pewna, że to złe, na wskroś
nieodpowiedzialne i całkowicie nie fair w stosunku do rodziców. Lecz kiedy oddzwoniłam
do Taili LaGuerty, nie umiałam się nie zgodzić. Tak, podejmowałam pochopne
decyzje, byłam zła w byciu złą, ale na Boga, miałam tylko osiemnaście lat! A
może AŻ osiemnaście? Poczułam się głupio, ponieważ ucieczka z własnego domu
mijała się z celem. Zważywszy również na fakt, że to Louis Tomlinson miał po
mnie podjechać. Nie wiedziałam o co chodziło LaGuercie, złożyła mi propozycję, powiedziała,
że uczyni mnie sławną… Takie rzeczy zdarzały się tylko w cholernych fanfickach…
W tamtym momencie byłam jednak zbyt oszołomiona, aby powiązać artykuł w gazecie
z dziwnym telefonem kogoś z Modestu…
Podjęłam
decyzję. Postanowiłam zaryzykować wszystko i cichutko zejść do kuchni.
Potrzebowałam kawy, aby nie wysiąść fizycznie.
Jeden
schodek, drugi schodek, ta minuta dla mnie trwała jak uporczywie długie
godziny, trzeci schodek, kuźwa, zaskrzypiał!
Opuściłam
powieki, biorąc głęboki oddech i na palcach pognałam do kuchni. Nawet nie
wiecie, jak bardzo się wystraszyłam, widząc cień. Cień taty, leżącego na
kanapie. Telewizor wciąż był włączony, a Robert Whitemore spokojnie
pochrapywał. Nie mogłam aż tak kusić losu, dlatego w okamgnieniu wróciłam do
siebie. Cholera, cholera, cholera…
Wyciągnęłam
telefon, próbując przypomnieć sobie, który numer należał do Louisa, a który do
Taili. Crystal, idiotko, dlaczego go nie zapisałaś?! Przegryzłam wargę. Jak
szły te rozmowy… Taila, Louis, Louis, Taila, Lou… Tak, rozmawiałaś z nim trzy
razy, zatem…
Czekałam
aż raczy odebrać, lecz zamiast delikatnego, ale mimo wszystko męskiego głosu
Tomlinsona, usłyszałam zachrypnięty głos Harry’ego. Co on tam robił?! I
dlaczego znów poczułam się winna?! Och, c’man, czytałaś fanfiction z nim w roli
głównej, to było durne… Ale chciałam wiedzieć jak dalej potoczy się miłość
Hate*. Tsa, nie masz o czym myśleć, rozmawiasz ze Stylesem, do chuja Pana! –
Zaraz będziemy, możesz wyjść przed dom – rzucił rozbawionym tonem.
-
No i właśnie w tym problem… - zawiesiłam
się – rodzice nic nie wiedzą, nie mogą się obudzić, bo umrę…
-
Uciekinierka? – zachichotał wrednie – to takie niegrzeczne.
-
Nie, to stresujące, dlatego… Uchm, wyjdę pergolami – wyjrzałam przez okno.
Tato, chwała tobie za naprawienie ich po Maliku!
-
Nie…
-
Co nie? – nie zrozumiałam.
-
Stój przy oknie, do zobaczenia – nie zdążyłam powiedzieć nic więcej, ponieważ
się rozłączył. Co on planował?! Szczerze? Nie chciałam o tym myśleć, chciałam
wyłączyć swój mózg… Raz nie zawsze, postanowiłam zaufać Stylesowi, bezczynnie
na niego czekając…
Po
kilku minutach bezcelowego wpatrywania się w okno, poczułam, że dostaję zawał,
dwa wylewy i ebolę na raz. Stał na parapecie. Ubrany w swój płaszcz, czarne dresy,
koszulkę z nadrukiem, a jego włosy były związane w niewielki koczek. Płaszcz…
Zapomniałabym o płaszczu, cholera jasna, nie uczesałam się, nie umalowałam, nie
ubrałam… Wciąż miałam na sobie wyłącznie pidżamę, składającą się z takiego
samego kompletu, w jaki wbił się chłopach. Dres, koszulka, nie do pary
skarpetki… Walić to, musiałam mieć jeszcze buty, ale jak ostatnia idiotka
wrzuciłam je na dno torby. Działałam w amoku-totalnym, nie mającym granic
amoku.
Jesteś
oazą spokoju, kwiatem lotosu… - zrobiłam to, otworzyłam okno i wzięłam głęboki
oddech. Harry tylko uśmiechnął się pokrzepiająco.
-
Myślałem, że będziesz gotowa – wszedł do środka, zapinając moją torbę. Przerzucił
ją sobie przez ramię.
-
Szczerze? Ja też tak myślałam. Mam buty na dole, ale tata zasnął na kanapie –
oblizałam usta i zaczęłam wyginać palce ze zdenerwowania. Zadrżałam, mój oddech
przyspieszył, a palce zaczęły wydawać charakterystyczny dźwięk, tak zwane
„strzelanie”. Poczułam, jak w oczach zbierają się łzy, najwidoczniej Harry też
to zauważył, ponieważ momentalnie musiałam przestać bawić się swoimi dłońmi.
Objęły je duże, silne ręce chłopaka, stojącego nade mną. Zadarłam głowę, aby
spojrzeć w jego twarz, posłał mi tylko pokrzepiający uśmiech.
-
Nie lubię tego dźwięku – wytłumaczył się momentalnie, na co kąciki moich ust
zatańczyły w górze. Wiedziałam, że nie o to chodziło. Chyba… Poczułam, jakby
chciał mnie wesprzeć. I znów odniosłam wrażenie, że przez nasze ręce przeszedł
prąd. Mimo tego, że przestałam strzelać, on wciąż ujmował swoimi skostniałymi
palcami, moje, zimne od stresu.
-
Harry – szepnęłam wreszcie. W pewnym momencie przestałam panować nad sobą –
mogę cię przytulić? – okej, tego nie było! Sama nie wiem z czyjej racji tak
powiedziałam, a może to nie ja? Usłyszałam ten głos jakby obok siebie, on
drżał… Poczułam, jak jego ramiona oplatają moją sylwetkę. Położyłam głowę na klatce
piersiowej Harry’ego, podciągając nosem. Dlaczego ja to zrobiłam?! Dlaczego o
to zapytałam?! Chłopak oparł swoją brodę o czubek mojej głowy. Myślałam, że
zaraz się rozpłaczę. Po prostu, spanikowałam.
-
Musimy iść – powiedział wreszcie, a ja skinęłam odsuwając się od niego. Wciąż
jednak czułam zapach perfum chłopaka na sobie. Rozejrzałam się po pokoju, nie
chcąc jako pierwsza przerywać niezręcznej ciszy, ale nie mogłam nie klasnąć w
dłonie, kiedy wzrok padł na pudełko. Prędko uchyliłam wieko, wyciągając parę
zużytych trampek. Miałam zanieść je do reklamacji, ale zawsze brakło czasu. Jednak
teraz okazały się one po prostu wybawieniem… Wyciągnęłam też z szafy czarną,
skórzaną kurtkę, o, pasowała do torebki! W takim wydaniu, coś al.’a
jestem-miss-tej-wsi-patrzcie-na-mnie stanęłam na parapecie. Potem zwróciłam się
w kierunku Stylesa.
-
Cokolwiek zaszło przed chwilą, nie miało miejsca, jasne? – uniosłam znacząco
brew, a chłopak zachichotał.
-
A coś się stało? – prawdę mówiąc miałam ochotę go wtedy ucałować… Ble,
zapomnijcie o tym… - Czekaj, Crysta – kiedy przestaliśmy wpatrywać się w siebie
nawzajem bez większego celu, wyminął mnie, jako pierwszy stając na pergolach.
Zszedł po nich zwinnie, biorąc ode mnie jeszcze jedną torebkę.