piątek, 2 stycznia 2015

Rozdział chyba 7

Rozdział VII
Uniosłam ręce ku górze, podrygując w rytm muzyki, ciemne kosmyki, opadały niezdarnie na twarz, a krótka spódniczka wirowała wraz z moją sylwetką. Czułam na karku ciepły oddech Zayna, albo Philipa z trzeciej „D”?, a może te dwa ciepłe oddechy zmieszały się ze sobą? Wiem, że któryś z nich obejmował swoim silnym ramieniem i mnie, i Charlotte. We trójkę, czwórkę (?) skakaliśmy, obracaliśmy się, czasem nawet wydzieraliśmy… Byłam przeszczęśliwa, a to wyrażał mój cichy chichot oraz gwałtowne ruchy. Och, wszyscy czworo byliśmy już totalnie wstawieni, ponieważ oboje chłopcy skombinowali jeszcze trochę procentów. Najbardziej cieszył mnie jednak ten wewnętrzny spokój. Wreszcie jakaś cząstka mnie wróciła na swoje miejsce, a złe rzeczy rozpływały się w kolejnych promilach. Głupota goni głupotę, Crys… Zayn (albo Philip) okręcił nas obiema rękoma przygryzając wargę, na co Lottie przyjaciółka zaśmiała się delikatnie. Ja natomiast przenosiłam wzrok z osoby, na osobę, z kreacji, na kreację, aż wreszcie zmierzyłam spojrzeniem nas… Kogoś jednak brakowało… Gdzie on zniknął? Gdzie zniknął kto? Boże, ale jesteś podatna na alkohol, Crysta…
*~*

Która godzina do cholery jasnej?!
Duchem byłam w zupełnie innym miejscu, niż ciałem. Tańczyłam, obmacywana raz to przez chłopaków, raz przez przyjaciółkę, spociłam się, uśmiałam za wrze czasy, po prostu… Zapomniałam, że jutro, a może już dzisiaj? Jezu, serio, która godzina?, będzie trzeba wstać i zrobić cokolwiek pożytecznego...
Słysząc, iż muzyka przeobraża się w wolną i delikatną melodię, odstąpiłam trochę od grupy. Musiałam się napić, wody... Zaśmiałam się raz jeszcze, widząc jak Zayn prosi do tańca Philipa, który teatralnie wpada w jego ramiona. Obrażona Lottie tylko okręcała się wokół własnej osi. Nie, coś jest nie tak, o czymś zapomniałaś… Gdzie on jest? Kogo szukasz? Przecież Malik jest przy tobie… Z pola widzenia ponad wszelką wątpliwość ktoś zniknął…
Widziałam wszystko podwójnie, moim ciałem rządziły dodatkowe promile... Ale piłam tylko alkohol Zayna. Po nim nie ma się takiego odjazdu, prawda? Mój  Zayn NIE ćpa…
Wszelkie głosy słyszałam jakby dochodziły zza szklanej ściany. Zachwiałam się na nogach i przeczesałam dłonią pokudlane już włosy. Przegięłam, przekroczyłam granicę, zachowałam się jak niedoświadczona pierwszoklasistka….
Co było w tej małpce, Zayn?!
Spojrzałam w dal i…
- Mam cię – o moje uszy obił się słodki głos, mocny, lecz odrobinę zachrypnięty. Brzmiał wtedy jak najpiękniejsza piosenka. Odkaszlnęłam i spojrzałam na mojego wybawcę, uśmiechając się głupawo. Obraz delikatnie się rozmazywał, ale wiedziałam, że miał bardzo przystojną, chłopięcą buzię i przydługie, ale podkreślające delikatną urodę, ciemnobrązowe włosy. Niektóre z kosmyków u dołu zmieniały się z prostych, w urocze sprężynki. Styles? Miało cię tu nie być!
- Co się stało? – zapytał, gdy wróciłam do pozycji stabilnej.
- Nic, po prostu…– uśmiechnęłam się życzliwie w odpowiedzi. Jesteś trzeźwa, myśl trzeźwo, nie dasz mu tych sześciu, pieprzonych punktów!
- Jesteś pijana? – Harry bardziej stwierdził, niż zapytał, a ja pokręciłam przecząco głową trochę za szybko. Ktoś chyba zainteresował się naszą pogadanką. Nie zwyczajny ktoś… Sierra Rowner – smukła, tleniona blondynka o oczach tak brązowych, że prawie czarnych, a w kontraście z bladymi, szerokimi ustami i anemicznie jasną cerą dziewczyny, te oczy wyglądały jak dwa duże węgielki, bijące sukowatością na kilometr. Sierra Rowner – osiemnastolatka pożądana, niepochamowana… i wysoka… Niczym sam Harry Styles. Ale jego mniej nienawidziłam, tak myślę. Jeśli w ogóle mogłam nazwać swoją obojętność wobec chłopaka nienawiścią. Tyle że… Nie, koniec  z alkoholem!
- Może mam ją odwieźć? – delikatny, jedwabny głos przedarł się przez muzykę do moich bębenków, topiąc je od środka. Harry tylko się rozejrzał i oblizał wargi… Zagadka rozwiązana, wyglądali jakby rozmawiali wcześniej sporo czasu. Pijani ludzie potrafią wywnioskować takie rzeczy! Może chodziło o intuicję? Koniec końców czułam to w paznokciach, okej?
- Muszę znaleźć Malika – szepnął do siebie, kiedy Sierra przyjrzała mi się z litością. Nie trawiłam jej osoby, nie, trzy razy nie, sorry – a mogłabyś? – Styles, nie wygłupiaj się, stąpasz po cienkim lodzie!
- Jasne, że tak. Z pewnością jesteś teraz zajęty, niańczenie Crys zostaw mnie – zajęty? Czym Harry mógłby być zajęty w Bradford, gdzie znalazł się teoretycznie na wakacjach? Niańczenie przemilczę, nie zniosłabym tylu przekleństw na raz, dlatego posłałam dziewczynie identyczny uśmiech, jak facebookowa emotikonka „dwukropek, nawias”. Zatem moja twarz przedstawiała minę z serii „zgiń, przepadnij, dziwko”.
- Mhm, trzeba się jeszcze spakować – dopiero wtedy zorientowałam się, że Harry wciąż trzyma mnie w talii, byliśmy blisko, zbyt blisko, ale byłam też zbyt nietrzeźwa, aby się o to kłócić.
- Spakować? – wybąkałam, unosząc jedną brew.
- Po jutrze z rana już nas nie ma – rzucił, jak gdyby nigdy nic.
- Jak to? – to nadal nie chciało do mnie dotrzeć. Sierra jedynie mierzyła mnie z kpiną, zakładając ręce na piersi.
- Nie powiedział ci… - znów bardziej stwierdził niż zapytał.
- Styles, o czym ty mówisz? – odsunęłam się od niego lekko, aby sprawdzić czy mogę ustać na nogach… Mogłam.
- Daruj sobie scenkę, okej? Wracają do Londynu, w jakim świecie ty żyjesz?! – znów ten uporczywie drażniący, jedwabny głos... Dwa zdania, nic więcej, nic mniej… Nie wiedziałam czy szarga mną złość, czy może rozpacz. Mięśnie twarzy zaczęły się napinać, a ludzie jakby znikali. Byłam tylko ja. Nicość zawładnęła moim sercem, przekuwając je czymś ostrym. Gdyby słowa mogły zabijać, prawdopodobnie leżałabym martwa, wylewając z siebie ostatnie krople krwi.
Z „transu” wyprowadziła mnie dopiero czyjaś dłoń na ramieniu.
- Whitemore? – Loczek spojrzał w moje zaszklone oczy… Pieprzyć to, pieprzyć Harry’ego, pieprzyć Sierre. Oni nie byli ważni, dlatego uśmiechnęłam się nieszczerze… Raz, dwa, trzy, cztery… Uspokój się, Crysta, jesteś w miejscu publicznym. Boże, nie, proszę… Dobra, pieprz to, nie zwróciłam uwagi na nic. Nie wybuchłam płaczem, nic nie mówiłam, po prostu starałam się odnaleźć Zayna i… No właśnie. Nie znałam swoich zamiarów. Chciałam krzyczeć. Tak, będę wrzeszczeć! Dlaczego? Sierra ma racje, zawróć, zachowujesz się jak rozpieszczony bachor, będziesz tego żałować, Whitemore! Ale… Ale kiedy wszystko jakoś zaczęło się układać on znów miał mnie zostawić. Niespełna dwa dni?! Więc niby po co raczył przypomnieć o swoim istnieniu?! Mógł w ogóle się nie pokazywać. Może bolałoby mniej.
Wodziłam wzrokiem po imprezowiczach, aż wreszcie dotarłam do Malika. Odepchnęłam zdezorientowanego Philipa od bruneta i wzięłam zamach. Wiem, byłam żałosna. Chciałam go uderzyć, swojego Zayna! Najlepszego przyjaciela, brata, do cholery! Jezusie, co było w tej popierdolonej małpce?! Na szczęście w odpowiednim momencie złapał mnie za nadgarstek.
- Jesteś chujem, wesz! – wrzasnęłam na całe gardło i zaczęłam się wyrywać.
- Crys, spokojnie, o co chodzi? – chłopak był rozbawiony. Nie no, super, super masz deklu!
- Puść mnie! – kopnęłam go w kostkę, ale nie dawał za wygraną.
- Oszalałaś, histeryczko?! – Zayn mierzył moją osobę gniewnym spojrzeniem.
- Ranisz mnie, wiesz? To tak bardzo boli, ale nie robisz sobie z tego nic! – pyskowałam, ignorując te natarczywe spojrzenia nie tyle uczniów, co nauczycieli, aż wreszcie wyrwałam rękę z jego objęć i po prostu wybiegłam z budynku na ulicę.
Zachowałam się jak dziecko, puste, zadufane w sobie, samolubne… Cholera, żałuję, wtedy także nie rozumiałam i czułam się winna, ale byłam zbyt dumna, aby go przeprosić. Jednak… Po kiego miałam być dobrzała? Przecież i tak wszystko się skończyło. Malik miał jechać, ja miałam zostać sama i te kilkanaście lat przyjaźni, bezgranicznej, bezwarunkowej poszłoby się kochać.
Zrobiłam sobie totalny wstyd przed… całą szkołą?! Walić to! I tak nie chciałam dłużej w niej zostawać, ale… Bez Zayna nie chciałam też siedzieć w Londynie… Nie i już.
Podparłam się o jakieś drzewo, przejeżdżając dłonią po korze, drugą zaś zakryłam zapłakaną twarz. Słyszałam żałosne wycie wiatru, echo odbijającej się muzyki oraz wykrzykiwane raz po raz moje imię. Nie, nikt mnie nie wołał, to tylko zawieja skowyczała w ten sposób. Byłam sama…
Usiadłszy na krawężniku schowałam twarz w dłoniach – należało ci się, kurwo – zaklęłam sama na siebie – co się dzieje… - podciągnęłam nosem… Moja głowa zaczęła bardzo mocno pulsować...
*~*
Pięć lat wcześniej…
Stara, zardzewiała huśtawka, na jeszcze raz tak starym placu zabaw zaskrzypiała, jakby łaknąc naoliwienia. Wygięta już, próchniejąca gałąź, dawała znak, ledwo dysząc, że trzyma się na ostatnim włosku i jeśli rozhuśtam się raz jeszcze, po prostu odłamie się, spadając na ziemię z hukiem. Nie, prawdę mówiąc ta huśtawka sprawiała tylko takie wrażenie, ponieważ od kilku tygodni tata zabierał się za przewieszenie jej na inną gałąź, jednak i ja, i dzieciaki nie robiłyśmy sobie wiele z jej niedomagania, bez skrupulatnie bawiąc się w najlepsze. Tamtego wieczoru byłam na placu zabaw sama. Bujałam się delikatnie, wsłuchując w skrzypiące dźwięki, wydawane przez zabawkę. Słońce chyliło się już ku zachodowi, rzucając poświatę na całe Bradford. Było chłodno, dlatego niewielu ludzi mogłam dostrzec. Z resztą, nie chciałam widzieć nikogo. Ogarnął mnie smutek, takie dziwne poczucie, że coś zrobiłam nie tak, chociaż naprawdę, niczego nie zepsułam. Ach, jesień… Już wtedy nienawidziłam jesieni, chociaż potrafiłam docenić jeszcze kolory barwnych liści. W połowie listopada niestety, zrobiły się brązowe, niektóre wręcz szare, zatem nawet nie szukałam najmniejszych pozytywów, ta pora roku była u mnie przegrana. Zaczęłam bezcelowo pleść sobie warkoczyki z niesfornych, jasnych włosów, kiedy usłyszałam szmer, a raczej kroki. Były dość niepewne, jakby ten, kto szedł, chciał nagle zwiać i nigdy nie wracać. Podniosłam wzrok. Wysoki, ciemnowłosy szesnastolatek posłał mi jeden ze swoich najpiękniejszych uśmiechów i chwycił wysłużoną linkę, ledwo trzymającą przestarzałą huśtawkę. Trudno się dziwić, że miała dość po tylu latach, ponieważ wisiała na dębię odkąd pamiętałam.
- I jak? – zapytałam, siląc się na tyle, aby mój głos brzmiał optymistycznie.
- A jak może być w szkole? – sarknął Zayn, stając na huśtawce od tyłu.
- Ej, to nas nie utrzyma – schodząc z zabawki, oparłam się o drzewo – z resztą, przepraszałam cię za tę karę…
- Mhm – Zayn wydawał się jakiś taki przygaszony. Zważywszy na to, że ja narobiłam przysłowiowego bigosu, a Malik wziął na siebie winę, pomyślałam, że jestem mu nie tyle wdzięczna, co kocham go jeszcze bardziej. Chwilunia, tak idzie?!
- Co „mhm”? – zmarszczywszy czoło, zatrzymałam huśtawkę – Zaynie, co jest? – chłopak usiadł na drewnie, a ja wciąż trzymałam te linki. Przez moment wpatrywaliśmy się w siebie. Poczułam taki przyjemny uścisk w dole brzucha, Zayn tylko przegryzł wargę. Lubiłam, kiedy to robił i nauczyłam się tego nawyku od niego.
- Nic – wzruszył ramionami – ładnie wyglądasz – wywróciłam oczami. Od kiedy prawił mi komplementy?
- Ty też – palnęłam, siadając na kolanach przyjaciela, który zachichotał pod nosem głupawo.
- Mówiłaś, że nas nie utrzyma – mimo wszystko objął mnie w talii, kładąc brodę na moim ramieniu.
- Będzie musiała – odchyliłam głowę do tyłu, biorąc głęboki oddech. Poczułam się w pewien sposób bezpieczna. Dopadła mnie świadomość, że coś zaczyna się zmieniać, że Zayn ukrywa przede mną jakiś ważny fakt. Nie mogłam wiedzieć, nie mogłam zrozumieć… Jeszcze nie, byłam za smarkata, a on… On to rozważył, co więcej, musiał się z tym pogodzić…
- Dobrze mi tak – mruknęłam po chwili, zerkając na profil przyjaciela – nawet bardzo.
- Mi też – przyznał, ale na moment zamilkł. Zastanawiał się co powiedzieć, jednak tylko powtórzył – nawet bardzo…
- Zayn – spróbowałam – co jest?
- Nic, co ma być? – speszył się. Czułam jego ciepły oddech na swoim karku, lubiłam kiedy byliśmy tak blisko.
- Hej, możesz powiedzieć mi wszystko – szepnąwszy, wplotłam palce w jego gęste, czarne włosy. Zadrżał. Coś ewidentnie było nie takie.
- Boję się, wiesz? – zmarszczyłam brwi, dlatego kontynuował – że to między nami się zmieni – do mnie naprawdę nie docierało. Byłam wtedy więcej niż pewna, że do końca życia będę jego małą Crystal, a on będzie moim dużym Zaynem. Głupia.
- Obiecuję ci, Zaynie – zmieniłam swoją pozycję tak, że teraz siedziałam na nim okrakiem – to nigdy się nie zmieni – zrobiłam znaczącą minę, lecz mimika Malika nadal nie byłą przekonująca. Musiałam to zrobić, po prostu złożyłam krótki pocałunek na jego poliku. Zayn spłonął rumieńcem, a ja zachichotałam. Byłam zbyt dziecinna, aby zrozumieć jego reakcje. Najgorsze jest to, że chyba… Chyba żałuję…

*~*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz