Rozdział VII
Uniosłam
ręce ku górze, podrygując w rytm muzyki, ciemne kosmyki, opadały niezdarnie na
twarz, a krótka spódniczka wirowała wraz z moją sylwetką. Czułam na karku
ciepły oddech Zayna, albo Philipa z trzeciej „D”?, a może te dwa ciepłe oddechy
zmieszały się ze sobą? Wiem, że któryś z nich obejmował swoim silnym ramieniem
i mnie, i Charlotte. We trójkę, czwórkę (?) skakaliśmy, obracaliśmy się, czasem
nawet wydzieraliśmy… Byłam przeszczęśliwa, a to wyrażał mój cichy chichot oraz
gwałtowne ruchy. Och, wszyscy czworo byliśmy już totalnie wstawieni, ponieważ
oboje chłopcy skombinowali jeszcze trochę procentów. Najbardziej cieszył mnie jednak
ten wewnętrzny spokój. Wreszcie jakaś cząstka mnie wróciła na swoje miejsce, a
złe rzeczy rozpływały się w kolejnych promilach. Głupota goni głupotę, Crys… Zayn
(albo Philip) okręcił nas obiema rękoma przygryzając wargę, na co Lottie przyjaciółka
zaśmiała się delikatnie. Ja natomiast przenosiłam wzrok z osoby, na osobę, z
kreacji, na kreację, aż wreszcie zmierzyłam spojrzeniem nas… Kogoś jednak
brakowało… Gdzie on zniknął? Gdzie zniknął kto? Boże, ale jesteś podatna na
alkohol, Crysta…
*~*
Która
godzina do cholery jasnej?!
Duchem
byłam w zupełnie innym miejscu, niż ciałem. Tańczyłam, obmacywana raz to przez
chłopaków, raz przez przyjaciółkę, spociłam się, uśmiałam za wrze czasy, po
prostu… Zapomniałam, że jutro, a może już dzisiaj? Jezu, serio, która godzina?,
będzie trzeba wstać i zrobić cokolwiek pożytecznego...
Słysząc,
iż muzyka przeobraża się w wolną i delikatną melodię, odstąpiłam trochę od
grupy. Musiałam się napić, wody... Zaśmiałam się raz jeszcze, widząc jak Zayn
prosi do tańca Philipa, który teatralnie wpada w jego ramiona. Obrażona Lottie
tylko okręcała się wokół własnej osi. Nie, coś jest nie tak, o czymś
zapomniałaś… Gdzie on jest? Kogo szukasz? Przecież Malik jest przy tobie… Z
pola widzenia ponad wszelką wątpliwość ktoś zniknął…
Widziałam
wszystko podwójnie, moim ciałem rządziły dodatkowe promile... Ale piłam tylko
alkohol Zayna. Po nim nie ma się takiego odjazdu, prawda? Mój Zayn NIE ćpa…
Wszelkie
głosy słyszałam jakby dochodziły zza szklanej ściany. Zachwiałam się na nogach
i przeczesałam dłonią pokudlane już włosy. Przegięłam, przekroczyłam granicę,
zachowałam się jak niedoświadczona pierwszoklasistka….
Co
było w tej małpce, Zayn?!
Spojrzałam
w dal i…
-
Mam cię – o moje uszy obił się słodki głos, mocny, lecz odrobinę zachrypnięty.
Brzmiał wtedy jak najpiękniejsza piosenka. Odkaszlnęłam i spojrzałam na mojego wybawcę,
uśmiechając się głupawo. Obraz delikatnie się rozmazywał, ale wiedziałam, że
miał bardzo przystojną, chłopięcą buzię i przydługie, ale podkreślające
delikatną urodę, ciemnobrązowe włosy. Niektóre z kosmyków u dołu zmieniały się
z prostych, w urocze sprężynki. Styles? Miało cię tu nie być!
-
Co się stało? – zapytał, gdy wróciłam do pozycji stabilnej.
-
Nic, po prostu…– uśmiechnęłam się życzliwie w odpowiedzi. Jesteś trzeźwa, myśl
trzeźwo, nie dasz mu tych sześciu, pieprzonych punktów!
-
Jesteś pijana? – Harry bardziej stwierdził, niż zapytał, a ja pokręciłam
przecząco głową trochę za szybko. Ktoś chyba zainteresował się naszą pogadanką.
Nie zwyczajny ktoś… Sierra Rowner – smukła, tleniona blondynka o oczach tak
brązowych, że prawie czarnych, a w kontraście z bladymi, szerokimi ustami i
anemicznie jasną cerą dziewczyny, te oczy wyglądały jak dwa duże węgielki,
bijące sukowatością na kilometr. Sierra Rowner – osiemnastolatka pożądana,
niepochamowana… i wysoka… Niczym sam Harry Styles. Ale jego mniej
nienawidziłam, tak myślę. Jeśli w ogóle mogłam nazwać swoją obojętność wobec
chłopaka nienawiścią. Tyle że… Nie, koniec
z alkoholem!
-
Może mam ją odwieźć? – delikatny, jedwabny głos przedarł się przez muzykę do
moich bębenków, topiąc je od środka. Harry tylko się rozejrzał i oblizał wargi…
Zagadka rozwiązana, wyglądali jakby rozmawiali wcześniej sporo czasu. Pijani
ludzie potrafią wywnioskować takie rzeczy! Może chodziło o intuicję? Koniec
końców czułam to w paznokciach, okej?
-
Muszę znaleźć Malika – szepnął do siebie, kiedy Sierra przyjrzała mi się z
litością. Nie trawiłam jej osoby, nie, trzy razy nie, sorry – a mogłabyś? – Styles,
nie wygłupiaj się, stąpasz po cienkim lodzie!
-
Jasne, że tak. Z pewnością jesteś teraz zajęty, niańczenie Crys zostaw mnie –
zajęty? Czym Harry mógłby być zajęty w Bradford, gdzie znalazł się teoretycznie
na wakacjach? Niańczenie przemilczę, nie zniosłabym tylu przekleństw na raz,
dlatego posłałam dziewczynie identyczny uśmiech, jak facebookowa emotikonka
„dwukropek, nawias”. Zatem moja twarz przedstawiała minę z serii „zgiń,
przepadnij, dziwko”.
-
Mhm, trzeba się jeszcze spakować – dopiero wtedy zorientowałam się, że Harry
wciąż trzyma mnie w talii, byliśmy blisko, zbyt blisko, ale byłam też zbyt
nietrzeźwa, aby się o to kłócić.
-
Spakować? – wybąkałam, unosząc jedną brew.
-
Po jutrze z rana już nas nie ma – rzucił, jak gdyby nigdy nic.
-
Jak to? – to nadal nie chciało do mnie dotrzeć. Sierra jedynie mierzyła mnie z
kpiną, zakładając ręce na piersi.
-
Nie powiedział ci… - znów bardziej stwierdził niż zapytał.
-
Styles, o czym ty mówisz? – odsunęłam się od niego lekko, aby sprawdzić czy mogę
ustać na nogach… Mogłam.
-
Daruj sobie scenkę, okej? Wracają do Londynu, w jakim świecie ty żyjesz?! –
znów ten uporczywie drażniący, jedwabny głos... Dwa zdania, nic więcej, nic
mniej… Nie wiedziałam czy szarga mną złość, czy może rozpacz. Mięśnie twarzy
zaczęły się napinać, a ludzie jakby znikali. Byłam tylko ja. Nicość zawładnęła
moim sercem, przekuwając je czymś ostrym. Gdyby słowa mogły zabijać,
prawdopodobnie leżałabym martwa, wylewając z siebie ostatnie krople krwi.
Z
„transu” wyprowadziła mnie dopiero czyjaś dłoń na ramieniu.
-
Whitemore? – Loczek spojrzał w moje zaszklone oczy… Pieprzyć to, pieprzyć
Harry’ego, pieprzyć Sierre. Oni nie byli ważni, dlatego uśmiechnęłam się
nieszczerze… Raz, dwa, trzy, cztery… Uspokój się, Crysta, jesteś w miejscu publicznym.
Boże, nie, proszę… Dobra, pieprz to, nie zwróciłam uwagi na nic. Nie wybuchłam
płaczem, nic nie mówiłam, po prostu starałam się odnaleźć Zayna i… No właśnie.
Nie znałam swoich zamiarów. Chciałam krzyczeć. Tak, będę wrzeszczeć! Dlaczego?
Sierra ma racje, zawróć, zachowujesz się jak rozpieszczony bachor, będziesz
tego żałować, Whitemore! Ale… Ale kiedy wszystko jakoś zaczęło się układać on
znów miał mnie zostawić. Niespełna dwa dni?! Więc niby po co raczył przypomnieć
o swoim istnieniu?! Mógł w ogóle się nie pokazywać. Może bolałoby mniej.
Wodziłam
wzrokiem po imprezowiczach, aż wreszcie dotarłam do Malika. Odepchnęłam
zdezorientowanego Philipa od bruneta i wzięłam zamach. Wiem, byłam żałosna.
Chciałam go uderzyć, swojego Zayna! Najlepszego przyjaciela, brata, do cholery!
Jezusie, co było w tej popierdolonej małpce?! Na szczęście w odpowiednim
momencie złapał mnie za nadgarstek.
-
Jesteś chujem, wesz! – wrzasnęłam na całe gardło i zaczęłam się wyrywać.
-
Crys, spokojnie, o co chodzi? – chłopak był rozbawiony. Nie no, super, super
masz deklu!
-
Puść mnie! – kopnęłam go w kostkę, ale nie dawał za wygraną.
-
Oszalałaś, histeryczko?! – Zayn mierzył moją osobę gniewnym spojrzeniem.
-
Ranisz mnie, wiesz? To tak bardzo boli, ale nie robisz sobie z tego nic! –
pyskowałam, ignorując te natarczywe spojrzenia nie tyle uczniów, co
nauczycieli, aż wreszcie wyrwałam rękę z jego objęć i po prostu wybiegłam z
budynku na ulicę.
Zachowałam
się jak dziecko, puste, zadufane w sobie, samolubne… Cholera, żałuję, wtedy także
nie rozumiałam i czułam się winna, ale byłam zbyt dumna, aby go przeprosić.
Jednak… Po kiego miałam być dobrzała? Przecież i tak wszystko się skończyło.
Malik miał jechać, ja miałam zostać sama i te kilkanaście lat przyjaźni,
bezgranicznej, bezwarunkowej poszłoby się kochać.
Zrobiłam
sobie totalny wstyd przed… całą szkołą?! Walić to! I tak nie chciałam dłużej w
niej zostawać, ale… Bez Zayna nie chciałam też siedzieć w Londynie… Nie i już.
Podparłam
się o jakieś drzewo, przejeżdżając dłonią po korze, drugą zaś zakryłam
zapłakaną twarz. Słyszałam żałosne wycie wiatru, echo odbijającej się muzyki
oraz wykrzykiwane raz po raz moje imię. Nie, nikt mnie nie wołał, to tylko
zawieja skowyczała w ten sposób. Byłam sama…
Usiadłszy
na krawężniku schowałam twarz w dłoniach – należało ci się, kurwo – zaklęłam
sama na siebie – co się dzieje… - podciągnęłam nosem… Moja głowa zaczęła bardzo
mocno pulsować...
*~*
Pięć lat wcześniej…
Stara, zardzewiała huśtawka, na
jeszcze raz tak starym placu zabaw zaskrzypiała, jakby łaknąc naoliwienia.
Wygięta już, próchniejąca gałąź, dawała znak, ledwo dysząc, że trzyma się na
ostatnim włosku i jeśli rozhuśtam się raz jeszcze, po prostu odłamie się,
spadając na ziemię z hukiem. Nie, prawdę mówiąc ta huśtawka sprawiała tylko
takie wrażenie, ponieważ od kilku tygodni tata zabierał się za przewieszenie
jej na inną gałąź, jednak i ja, i dzieciaki nie robiłyśmy sobie wiele z jej
niedomagania, bez skrupulatnie bawiąc się w najlepsze. Tamtego wieczoru byłam
na placu zabaw sama. Bujałam się delikatnie, wsłuchując w skrzypiące dźwięki,
wydawane przez zabawkę. Słońce chyliło się już ku zachodowi, rzucając poświatę na
całe Bradford. Było chłodno, dlatego niewielu ludzi mogłam dostrzec. Z resztą,
nie chciałam widzieć nikogo. Ogarnął mnie smutek, takie dziwne poczucie, że coś
zrobiłam nie tak, chociaż naprawdę, niczego nie zepsułam. Ach, jesień… Już
wtedy nienawidziłam jesieni, chociaż potrafiłam docenić jeszcze kolory barwnych
liści. W połowie listopada niestety, zrobiły się brązowe, niektóre wręcz szare,
zatem nawet nie szukałam najmniejszych pozytywów, ta pora roku była u mnie
przegrana. Zaczęłam bezcelowo pleść sobie warkoczyki z niesfornych, jasnych
włosów, kiedy usłyszałam szmer, a raczej kroki. Były dość niepewne, jakby ten,
kto szedł, chciał nagle zwiać i nigdy nie wracać. Podniosłam wzrok. Wysoki,
ciemnowłosy szesnastolatek posłał mi jeden ze swoich najpiękniejszych uśmiechów
i chwycił wysłużoną linkę, ledwo trzymającą przestarzałą huśtawkę. Trudno się
dziwić, że miała dość po tylu latach, ponieważ wisiała na dębię odkąd
pamiętałam.
- I jak? – zapytałam, siląc się na
tyle, aby mój głos brzmiał optymistycznie.
- A jak może być w szkole? –
sarknął Zayn, stając na huśtawce od tyłu.
- Ej, to nas nie utrzyma – schodząc
z zabawki, oparłam się o drzewo – z resztą, przepraszałam cię za tę karę…
- Mhm – Zayn wydawał się jakiś taki
przygaszony. Zważywszy na to, że ja narobiłam przysłowiowego bigosu, a Malik
wziął na siebie winę, pomyślałam, że jestem mu nie tyle wdzięczna, co kocham go
jeszcze bardziej. Chwilunia, tak idzie?!
- Co „mhm”? – zmarszczywszy czoło,
zatrzymałam huśtawkę – Zaynie, co jest? – chłopak usiadł na drewnie, a ja wciąż
trzymałam te linki. Przez moment wpatrywaliśmy się w siebie. Poczułam taki
przyjemny uścisk w dole brzucha, Zayn tylko przegryzł wargę. Lubiłam, kiedy to
robił i nauczyłam się tego nawyku od niego.
- Nic – wzruszył ramionami – ładnie
wyglądasz – wywróciłam oczami. Od kiedy prawił mi komplementy?
- Ty też – palnęłam, siadając na
kolanach przyjaciela, który zachichotał pod nosem głupawo.
- Mówiłaś, że nas nie utrzyma –
mimo wszystko objął mnie w talii, kładąc brodę na moim ramieniu.
- Będzie musiała – odchyliłam głowę
do tyłu, biorąc głęboki oddech. Poczułam się w pewien sposób bezpieczna.
Dopadła mnie świadomość, że coś zaczyna się zmieniać, że Zayn ukrywa przede mną
jakiś ważny fakt. Nie mogłam wiedzieć, nie mogłam zrozumieć… Jeszcze nie, byłam
za smarkata, a on… On to rozważył, co więcej, musiał się z tym pogodzić…
- Dobrze mi tak – mruknęłam po
chwili, zerkając na profil przyjaciela – nawet bardzo.
- Mi też – przyznał, ale na moment
zamilkł. Zastanawiał się co powiedzieć, jednak tylko powtórzył – nawet bardzo…
- Zayn – spróbowałam – co jest?
- Nic, co ma być? – speszył się.
Czułam jego ciepły oddech na swoim karku, lubiłam kiedy byliśmy tak blisko.
- Hej, możesz powiedzieć mi
wszystko – szepnąwszy, wplotłam palce w jego gęste, czarne włosy. Zadrżał. Coś
ewidentnie było nie takie.
- Boję się, wiesz? – zmarszczyłam
brwi, dlatego kontynuował – że to między nami się zmieni – do mnie naprawdę nie
docierało. Byłam wtedy więcej niż pewna, że do końca życia będę jego małą
Crystal, a on będzie moim dużym Zaynem. Głupia.
- Obiecuję ci, Zaynie – zmieniłam
swoją pozycję tak, że teraz siedziałam na nim okrakiem – to nigdy się nie
zmieni – zrobiłam znaczącą minę, lecz mimika Malika nadal nie byłą
przekonująca. Musiałam to zrobić, po prostu złożyłam krótki pocałunek na jego
poliku. Zayn spłonął rumieńcem, a ja zachichotałam. Byłam zbyt dziecinna, aby
zrozumieć jego reakcje. Najgorsze jest to, że chyba… Chyba żałuję…
*~*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz