Rozdział VIII
Brakowało
jeszcze tylko deszczu, ponieważ wiatr wył żałośnie, pędząc przez opustoszałą
jezdnię całkowicie martwe, zbrązowiałe liście. Były suche i nieszczęsne, niczym
moja dusza. Schowałam twarz w dłoniach, rozmazałam calusieńki, fikuśny makijaż,
przeklinając na siebie samą. Pojechałaś po bandzie, Crysta – stwierdziłam,
biorąc głęboki oddech, już któryś z kolei. Mimo wszystko wciąż nie płakałam.
Coś trzymało mnie na nogach, a raczej na tyłku, była to świadomość, że może
Malik nie jest na tyle trzeźwy i po prostu ucieknie mu ów wybuch. Tsa,
niedoczekanie… To było niezapomniane wejście smoka. Akcja – pieprzona reakcja.
Nie zastanawiałam się jak wrócę do domu, szczerze? Miałam to głęboko w dupie.
Zignorowałam nawet ten przeszywający chłód, ponieważ robiąc dramatyczne
wyjście, nie mogłam wrócić się po płaszcz. Wyglądałam jak cholerna dziwka, a
czułam się jeszcze podlej. W głowie mi huczało, nie próbowałam nawet myśleć o
wypitym alkoholu i o tym, co w nim było. Coś musiało, ponieważ nie reagowałam
tak na zwyczajną Whisky. Miałam tylko nadzieję, że jeśli przeżyję tę noc i będę
śmiała spojrzeć Zaynowi w twarz, dowiem się czego tam dolał. Z resztą sam
wyglądał na nieźle wstawionego… Oboje bombaliśmy równo, cóż…
-
A pani tu tak sama… - usłyszałam pijacki bełkot… Chyba że teraz w mojej głowie
wszystko brzmiało, jak pijacki bełkot… Nie, nie pomyliłam się, po kiedy
podniosłam głowę ujrzałam przysadzistego mężczyznę, od którego waliło Jabolem
na kilometr. Powinnam się wystraszyć i czekać na swojego księcia – Zayna Malika
– który miał wybawić mnie od złego, jednakże ja taka nie byłam… Potrafiłam
poradzić sobie z natrętami, tyle że… Wtedy zabrakło mi perspektyw. Proszę,
przecież ledwo stałam na własnych nogach!
-
Sama – bąknęłam, wpatrując się w swoje buty…
-
A pani z tych tam… - facet skinął głową w kierunku jak mniemam autostrady, na
co zaniosłam się śmiechem.
-
O dziwo nie – odparłszy, odgarnęłam włosy na łopatki, dopiero wtedy poczułam
ten przenikliwy, jesienny wiatr. Cholera, jak zimno!
-
Ej! – chwila, skądś znałam ten głos! Pijaczyna ponad wszelką wątpliwość nie
mówił w tak niski, seksowny sposób… Fakt faktem, koleś krzyknął wyłącznie
głupie „ej”, ale nawet to zabrzmiało… Wow. Spojrzałam na wysokiego chłopaka, o,
trzymał mój prochowiec! Styles? Mimo tego miałam znudzoną minę, jakby wszystko
zrobiło się nad wyraz obojętne.
-
Co ej, znajdź se swoją panią do towarzystwa – pijaczek próbował podskoczyć
Harry’emu, na co ja zachichotałam. W sumie nie wiem dlaczego to zrobiłam…
Styles tylko westchnął i tak seksownie przegryzł wargę. Seksowny głos, seksowne
usta… Matko, jakie on miał usta! Ja? Ja z pewnością miałam teraz alkoholowe
usta. Crysta, dawno się tak nie naprułaś…
-
Panie prezesie – odezwał się wreszcie, wyciągając ze swojego płaszcza dziesięć
funtów – kupi pan dwa browarki, jeden dla pana – zmrużywszy oczy, Harry podał
mężczyźnie pieniądze, a ten zadowolony, oddalił się bez słowa. Jednak kiedy
usłyszałam tę pogadankę zamiast chichotać, zarechotałam jak najbardziej
szczerze. Loczek tylko zmierzył mnie z litością w spojrzeniu.
-
No co? – zapytałam, przekrzywiając głowę.
-
No nic, odwiozę cię – prychnęłam, a Harry pociągnął mnie za rękę. Czy świat
wiruje, Jezu Chryste, zaraz się zrzygam! Dobrze ci radzę, Styles, jeśli nie
chcesz mieć resztek mojego obiadu na płaszczu, nie rób tak więcej!
-
Nie musisz, przejdę się – ułożyłam głowę na jego klatce piersiowej. Nie
spodziewał się tego, jednak… Okej, umówmy się, że wszystko co teraz opowiem nie
ma nic wspólnego z jakąkolwiek trzeźwością umysłu. Byłam pijana. Koniec
historii.
-
Nie ma takiej opcji – Harry zarzucił płaszcz na moje ramiona. Wyglądaliśmy
jakbyśmy się przytulali, skąd mogłam wiedzieć, do cholery, że paparazzi nie
dali nam spokoju?!
-
Błagam, odwal się – nawet nie zwróciłam uwagi na to, że pomaga mi kuśtykać. Nie
czułam swoich nóg, to on mnie prowadził. A może niósł? Nie wiem. Przypominam o
procentach…
Kiedy
znaleźliśmy się w Volvo otworzył mi nawet okno, abym nie zrzygała się na
tapicerkę, jak to sam ujął. Harry Wielkoduszny Styles. Nie rozmawialiśmy, oboje
skupialiśmy się na drodze, dopiero po chwili chłopak spojrzał w moją stronę,
unosząc jedną brew.
-
Co chciałaś tym udowodnić, Whitemore? – zapytał wreszcie, a ja zmarszczyłam
czoło – wiesz o co chodzi – miał rację, wiedziałam.
-
Uwierz na słowo, nie myślę i wtedy też nie myślałam – przeczesałam włosy
palcami. Wciąż władał mną alkohol… I to, co Zayn rozpuszczał w małpce. Super,
pewne nieświadomie mnie naćpał.
-
Uwierz, że wierzę – uśmiechnąwszy się pod nosem, wziął ostry zakręt, dlatego
wydałam z siebie dźwięk co najmniej umierającego walenia na pustyni. – nie
wiem, czy mnie to bawi, czy wzbudzasz litość – zabrechtał, a ja poczułam się na
tyle pewnie, że trzepnęłam Harry’ego w głowę. Przeniósł na mnie pytające
spojrzenie – a to za co?!
-
Za głupotę – i znów to zrobiłam, ale pech chciał, że moja bransoletka wplątała się
w jego włosy.
-
Poczekaj… - przekrzywiwszy głowę, zaparkował przed moim domem – nie szarp… -
zanim zdążył to powiedzieć, pociągnęłam rękę do siebie. Tak, wyrwałam mu pęczek
włosów.
-
Upss – zarechotałam głupawo, kiedy chłopak chwycił się za głowę – to takie dobicie
– nawet nie wiedziałam o czym pletę. Niewiele pamiętam, wiem że pomógł mi
wytoczyć się z samochodu i nie budząc rodziców, zaprowadził grzecznie do
pokoju. Nie chciałam wtedy myśleć nad tym dlaczego mi pomagał. Szczerze? Miałam
to gdzieś! Ważne, że ktoś taki się znalazł i nie musiałam błąkać się po
Bradford w poszukiwaniu własnego domu.
Jak przez mgłę pamiętam, że po omacku wzięłam
szybki prysznic i pomaziałam całą twarz mleczkiem do demakijażu. Przebrałam się
w jakieś gatki i koszulkę, po czym po prostu doczołgałam się do swojej
sypialni. Wciąż tam był. Tylko z jakiej przyczyny?! Ta niewiedza zrobiła się
już doprawdy drażniąca. Styles, czego ty ode mnie chcesz?!
-
Czyli moja misja spełniona – wstał z łóżka, na którym siedział, odkładając
pluszowego lisa w stertę usypaną z poduszek – dobranoc, Whitemore – poklepał
mnie po ramieniu, skinąwszy w stronę łóżka. Niepewnie weszłam pod kołdrę,
przyglądając się sylwetce chłopaka.
-
Mogę cię o coś spytać? – palnęłam głosem małego, ciekawskiego dzieciaka.
-
Jeśli musisz… - Harry podszedł do posłania, kiedy wskazałam miejsce obok siebie
na materacu. Nie położył się, usiadł.
-
Muszę, bo się zamęczę – położywszy się na boku, podparłam się na łokciu – czemu
to robisz i nawet nie pytaj „co?”, bo jestem w stanie cię ukatrupić.
-
Jezusie, ale ty dużo mówisz – przetarł twarz dłonią.
-
Styles, uciekasz od tematu…
-
Czyli robię to samo, co ty – na te słowa, wykonałam tak zwany „motorek” ustami.
-
Powiedz pierwszy, wtedy ja też ci powiem – uniosłam jedną rękę w górę. Och,
przestałam liczyć punkty, wiedziałam, że Harry ma nade mną ogromną przewagę. Tą
rozmową dałam mu chyba pierdyliard okazji do polewki. – Słowo harcerza.
-
A jeśli moja odpowiedź brzmi „nie wiem”? Może po prostu czyste natchnienie? –
wzruszył ramionami – albo… - oblizał spierzchnięte usta. Chwila, nawet procenty
nie usprawiedliwiają cię w tym, Crysta, patrz gdziekolwiek indziej!
-
Albo co? – przysunęłam się do niego odrobinę.
-
Nie, nic – Harry znów wzruszył ramionami.
-
Styles! – uderzyłam go w kolano, dlatego wykrzywił wargi w grymasie
niezadowolenia.
-
Whitemore!
-
Co? – założywszy ręce na piersi, zmierzyłam go od góry, do dołu – powiedz i tak
nie będę pamiętać… - nie znał mnie na tyle, żeby wiedzieć jaka jestem przy
kieliszku. Szczerze? Ja sama nie byłam już niczego pewna.
-
Bawi mnie, kiedy się złościsz. Serio, no i musiałem jakimś cudownym cudem zwiać
z urodzin babci Zayna – oboje zachichotaliśmy. Dziwiło mnie, jakim cudem
Malikowi udało się wymknąć na imprezę. Mógł na niej zostać, gdyż uczęszczał do
tej szkoły jeszcze kilka lat wcześniej, jednak… Nie, dość Zayna, nie będziesz o
nim myśleć – nawet napruta.
-
A nie znasz w Bradford nikogo więcej, chociaż nie – zastanowiłam się – znasz
już Sierrę – jej imię ledwo wydobyło się z mojego gardła.
-
No tak, miła dziewczyna – słysząc te słowa, pokręciłam przecząco głową – nie
lubicie się? Mówiła, że jesteście dobrymi koleżankami – wdzierała się w łaski
Stylesa… Sucz. Niech zginie.
-
Musimy o niej rozmawiać? – jęknąwszy, poprawiłam poduszkę.
-
To ty zaczęłaś temat, poza tym, teraz twoja kolej – Harry wyłożył nogi wzdłuż
posłania. Matko, ja sama zazdrościłam mu tych szkap…
-
Serio? – westchnęłam ciężko – naprawdę, nie mam chęci, ani nastroju, na trzeźwo
dawno byś już stąd wyleciał.
-
Dlatego korzystam z twojego pijaństwa – dźgnęłam go w bok, z czystej chęci
zrobienia tego – mów.
Zapadła
cisza, która panowała przez pięć długich minut. Nie byłam pewna, czy powinnam się
otwierać. Proszę, wiedziałam, że ponad wszelką wątpliwość będę żałować, ale
ktoś musiał wiedzieć. Harry wydawał się być ostatnią osobą do żalenia się i
płakania w ramieniu, jednak mój upity móżdżek uznał Stylesa za godnego
zaufania. Głupi, upity móżdżek…
-
Nie wiesz jak to jest tracić połowę siebie – wychrypiałam wreszcie, gdyż przez
długi czas niemówienia, w moim gardle urosła ogromna gula – znam Zayna od
zawsze, jest moim bratem, Harry – przysunęłam się do niego jeszcze odrobinkę, nie
pytajcie po co… Może chciałam poczuć czyjąś obecność? – i kiedy wyjechał
cieszyłam się razem z nim… Osiągnął ogromny sukces, jest na szczycie, ale… -
podciągnęłam nosem. Nie uroniłam ani jednej łzy, mimo wszystko oczy wciąż
miałam zaszklone.
-
Ale co TY masz z jego sławy… - dokończył za mnie, na co pokręciłam przecząco
głową.
-
Nikomu tego nie mówiłam, bo wszyscy zareagowaliby właśnie tak – prychnąwszy,
przeczesałam włosy dłonią – nie chodzi o sławę, zazdrość i tak dalej… -
wzruszyłam ramionami. I znów pokój przeszyło milczenie. Wpatrywaliśmy się w
siebie bez większego celu. Harry ewidentnie nad czymś myślał, a ja wodziłam
wzrokiem po jego skupionej, przystojnej twarzy.
-
Kochasz go – stwierdził – i tęsknisz. Czujesz się nie tyle opuszczona, czujesz
się zastąpiona. Nie masz żalu do Zayna, masz go do samej siebie, tak prawdę
mówiąc, nie wiadomo czemu. Sama nie potrafisz tego zrozumieć... – wpatrywałam
się w niego z delikatnie rozwartymi ustami – I kiedy nadchodzi ten dzień, on
wraca, twoje serce przepełnia euforia, a potem dowiadujesz się, że za chwilę ma
wyjechać. Przestajesz się kontrolować, wolisz, aby w ogóle się nie zjawił.
Myślisz, że może lepiej byś to zniosła… - zamarłam. Rozpracował mnie. Rodzice
codziennie pytali, co ze mną nie tak. Lu i Lottie sądziły, że mu zazdroszczę,
albo najzwyczajniej tęsknie, osoby które znały mnie tak dobrze… Jednak on na to
wpadł, chłopak z którym i tak niewiele rozmawiałam… Odniosłam wrażenie, że
zrozumiał… Zrozumiał. Tym razem cisza między nami nie była drażniąca, była
pełna wzajemnego zrozumienia i takiego niewytłumaczalnego, pijanego ciepła.
-
Harry, zostań ze mną – szepcząc to nie myślałam wcale, na szczęście Styles
myślał za nas obojga.
-
Chyba żartujesz – wywrócił oczami, a ja nie dawałam za wygraną. Boże, Crysta,
odstaw Whisky…Chwyciłam go za rękę, jednak puściłam, czując taki dziwny prąd
między nami – jutro rano będziesz chciała zabić siebie, mnie i wszystkich
dookoła – podniósł się z posłania.
-
Hazz, proszę – oblizałam usta. Czy tylko ja mam ochotę wskoczyć do wulkanu?
-
Nie ma mowy – jednak mimo to nie ruszył się znad łóżka. Stał przez moment,
wpatrując się we mnie. Czekał na jakąkolwiek reakcję? Nie mam pojęcia, poczułam
wewnętrzną potrzebę ponownego złapania go za dłoń. Niepewnie uniosłam rękę,
muskając jego palce swoimi palcami. Wzrok Harry’ego zrobił się bardziej
przenikliwy, a ja oblizałam usta. Złączyłam nasze palce, każąc mu zostać i
wtedy…
-
Nie – rzucił stanowczo i ruszył do wyjścia. Nie mam pojęcia dlaczego, ale
poczułam jakby ukuła mnie mała szpileczka. Rozczarowanie? Zatrzymał się jeszcze
w drzwiach, przyglądając mi się z uwagą. – jesteś naprawdę silna, Crys –
mruknął pod nosem – dobranoc – wyszedł. Nie pamiętam co działo się dalej. Wiem
tyle, że poczułam ciepło na polikach. Kiedy Harry zniknął za drzwiami i
zostałam sama, wreszcie pozwoliłam strugom gorzkich łez spłynąć po twarzy.
Dając upust emocjom, zakryłam głowę poduszką. Pękłam, to było zbyt wiele…Co się
ze mną dzieje?!
*~*
Harry Styles:
Tamten
poranek był szczególnie nieciekawy. Obudziłem się zbyt wcześnie, nawet jak na
mnie, a przez drażniące promienie słońca za oknem, nie mogłem zmrużyć oka.
Nakładanie sterty poduszek na głowę, okrywanie się koszulką swoją, Louisa, a
nawet kocami nie przynosiło żadnych rezultatów, było po prostu zbyt jasno, by
spać. Na domiar złego Tomlinson chrapał tak głośno… Próbowałem już wszystkiego.
Przewracałem go na bok, otwierałem okno, aby się dotlenił, w rozpaczliwej
desperacji zatkałem mu nawet nos. Niestety, Louis działał jak jakiś
przestarzały traktor, a kiedy nie chrapał, mamrotał coś przez sen. Mimo
wszystko nie chciałem go budzić, ponieważ każdy kto znał go lepiej wiedział, że
niewyspany Louis, jest równoznaczny z mordującym Louisem.
Siódma
rano, kto normalny wstaje o siódmej rano?! – jęknąłem w myślach, opierając się o
zimne kafelki pod prysznicem. Wszyscy w domu Malików przewracali się z boku na
bok. Zayn trzeźwiał na kanapie, Patricia udawała, że tego nie widzi, leżąc w
swojej sypialni, dziewczyny spały razem, odstępując tym samym pokój dla Nialla,
a mnie przypadło spanie z Louisem Traktorem Tomlinsonem. Matko, jak ten koleś
chrapał. Przeważnie nie robiło mi to różnicy, w sensie spanie z nim. Wielu
ludzi sądziło, że jesteśmy parą, próbowaliśmy jakoś przemówić im do rozsądku,
Louis musiał mieć nawet dziewczynę na pokaz, aby tylko wyplenić z głów fanek,
dziwną wizję homoseksualnego związku. Fakt faktem, byliśmy blisko, czasem nawet
zbyt blisko, ale oboje odbieraliśmy to tylko jako przyjaźń. Prawdziwą, męską
przyjaźń. Jakkolwiek niemęskie było wspólne spanie, my naprawdę potrafiliśmy po
prostu nachlać się tanim piwskiem, niczym dwójka kolesi z prawdziwego zdarzenia
i pieprzyć trzy po trzy o cyckach. Nigdy nawet nie zastanawiałem się nad tym,
jakby to było spotykać się z Louisem… Myślę, że on wiedział o mnie zbyt wiele,
ponieważ często się sobie spowiadaliśmy, niee…
Styles,
pedale! – tym razem wydałem z siebie cichy dźwięk, oznaczający żałość, ból i
cierpienie. Było tak wcześnie, że rozważałem opcje romansu z FACETEM?! Boże.
Jak
za karę wykonałem poranną toaletę i wróciłem do pokoju. Ubrałem na siebie
cokolwiek. Jakąś szarą bluzę, ukochane spodnie z dziurami na kolanach,
pofatygowałem się nawet, aby związać włosy. Poszukanie skarpetek było jednak
nie lada wyzwaniem, dlatego bez dłuższych obrządków przekopałem torbę
przyjaciela. Okej, jego skarpety były mi trochę przymałe, ale nawet sławnym
ludziom zdarza się mieć bałagan w szafie/walizce. Nie lubiłem sprzątać, z
resztą, kto lubi to robić?! Whitemore… No właśnie, Crystal… Zastanowiłem się
przez moment, wsuwając na stopy materiał w czerwono – białe paski.
Schodząc
na dół byłem już całkowicie zamyślony. Crystal Whitemore, ta niska blondynka
tak nagle stała się wysmukłą, długowłosą brunetką… O tak, w jej przypadku
dojrzewanie podziałało zgodnie z planem. Jeszcze dwa lata temu wyglądała jak
dzieciak, a teraz… Dobre sobie, Haz, ty też wyglądałeś jak dzieciak… Jednak w
Crystal było coś szczególnego. Miała to coś, jakkolwiek dennie to brzmi.
Pieprzysz,
tak zaczynają się „True Love Story” – oblizałem spierzchnięte wargi, wstawiając
wodę na kawę. Poczułem się jak narkoman, ponieważ nie mogłem wytrzymać tych
trzech minut, gotowania się wody. Zacząłem strzelać palcami, z czystej nudy.
Crystal Whitemore, moja mała dziwka… - uśmiechnąłem się do swoich myśli.
Zaskoczyła mnie z tym przebraniem halloweenowym. Dlatego nazwałem ją dziwką.
Nie miałem żadnych brudnych myśli, no może w tym aucie… Nie miałem też bladego
pojęcia, co mną kierowało, jednak kiedy poprzedniego wieczoru, stojąc na tym
ganku usłyszałem The Rolling Stones, wiedziałem, że muszę ją poznać. Kobieta
zagadka… Tylko czy zamierzała dać mi się poznać? Cóż, myśląc nad tym, zalałem
dwie kawy wrzątkiem, po czym dolałem do nich mleka. Potraktowałem je jeszcze
dwoma łyżeczkami cukru, ostatecznie wracając na górę. Wziąwszy łyk swojej,
drugą postawiłem na stoliku nocnym, potrząsając ramieniem Louisa.
-
Wstawaj, ptaszku – szepnąłem, a Tomlinson mruknął z niezadowolenia – mamy nowy
dzień… - mój głos stał się przymilny, lecz kiedy Louis przeciągnął się, ziewnął
i narzucił na głowę kołdrę, wywróciłem oczami. – rusz tyłek, chuju! – syknąłem
wreszcie, zabierając mu pościel Wtedy szatyn pokazał mi środkowy palec.
-
Idź sprawdź czy cię nie ma gdzie indziej – wychrypiał, zakładając poduszkę na
głowę.
-
Lou, nudzi mi się, wstań. Zrobiłem ci kawę – zachęciłem, jednak ten, ponownie
pokazał mi środkowy palec.
-
Pomęcz swoją dziewczynę… - znów wywróciłem oczami.
-
Whitemore nie jest moją dziewczyną – wziąwszy łyk gorzkiego trunku, znów
przykryłem go kołdrą. Wybacz Harry, przegrałeś z łóżkiem Malika. To przykre…
-
Jeszcze – Louis zachichotał pod nosem – mam dla ciebie przyjacielską radę –
wyłonił się spod poduchy i zmierzył mnie od góry do dołu – przeproś ją za te
róże, tylko tyle… - chłopak zawiesił się na moment – i oddaj moje skarpety.
Natchnęło
mnie… Louis, mistrzu! Dopiłem kawę i posłałem mu uśmiech pełen wigoru.
-
Mam lepszy pomysł! – wybiegłem z pokoju i mogę się zakładać, że Tomlinson
sięgnął po swój kubek.
*~*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz