piątek, 2 stycznia 2015

Rozdział osiem

Teraz będą dwa moje ulubione, bo Harry

Rozdział VIII
Brakowało jeszcze tylko deszczu, ponieważ wiatr wył żałośnie, pędząc przez opustoszałą jezdnię całkowicie martwe, zbrązowiałe liście. Były suche i nieszczęsne, niczym moja dusza. Schowałam twarz w dłoniach, rozmazałam calusieńki, fikuśny makijaż, przeklinając na siebie samą. Pojechałaś po bandzie, Crysta – stwierdziłam, biorąc głęboki oddech, już któryś z kolei. Mimo wszystko wciąż nie płakałam. Coś trzymało mnie na nogach, a raczej na tyłku, była to świadomość, że może Malik nie jest na tyle trzeźwy i po prostu ucieknie mu ów wybuch. Tsa, niedoczekanie… To było niezapomniane wejście smoka. Akcja – pieprzona reakcja. Nie zastanawiałam się jak wrócę do domu, szczerze? Miałam to głęboko w dupie. Zignorowałam nawet ten przeszywający chłód, ponieważ robiąc dramatyczne wyjście, nie mogłam wrócić się po płaszcz. Wyglądałam jak cholerna dziwka, a czułam się jeszcze podlej. W głowie mi huczało, nie próbowałam nawet myśleć o wypitym alkoholu i o tym, co w nim było. Coś musiało, ponieważ nie reagowałam tak na zwyczajną Whisky. Miałam tylko nadzieję, że jeśli przeżyję tę noc i będę śmiała spojrzeć Zaynowi w twarz, dowiem się czego tam dolał. Z resztą sam wyglądał na nieźle wstawionego… Oboje bombaliśmy równo, cóż…
- A pani tu tak sama… - usłyszałam pijacki bełkot… Chyba że teraz w mojej głowie wszystko brzmiało, jak pijacki bełkot… Nie, nie pomyliłam się, po kiedy podniosłam głowę ujrzałam przysadzistego mężczyznę, od którego waliło Jabolem na kilometr. Powinnam się wystraszyć i czekać na swojego księcia – Zayna Malika – który miał wybawić mnie od złego, jednakże ja taka nie byłam… Potrafiłam poradzić sobie z natrętami, tyle że… Wtedy zabrakło mi perspektyw. Proszę, przecież ledwo stałam na własnych nogach!
- Sama – bąknęłam, wpatrując się w swoje buty…
- A pani z tych tam… - facet skinął głową w kierunku jak mniemam autostrady, na co zaniosłam się śmiechem.
- O dziwo nie – odparłszy, odgarnęłam włosy na łopatki, dopiero wtedy poczułam ten przenikliwy, jesienny wiatr. Cholera, jak zimno!
- Ej! – chwila, skądś znałam ten głos! Pijaczyna ponad wszelką wątpliwość nie mówił w tak niski, seksowny sposób… Fakt faktem, koleś krzyknął wyłącznie głupie „ej”, ale nawet to zabrzmiało… Wow. Spojrzałam na wysokiego chłopaka, o, trzymał mój prochowiec! Styles? Mimo tego miałam znudzoną minę, jakby wszystko zrobiło się nad wyraz obojętne.
- Co ej, znajdź se swoją panią do towarzystwa – pijaczek próbował podskoczyć Harry’emu, na co ja zachichotałam. W sumie nie wiem dlaczego to zrobiłam… Styles tylko westchnął i tak seksownie przegryzł wargę. Seksowny głos, seksowne usta… Matko, jakie on miał usta! Ja? Ja z pewnością miałam teraz alkoholowe usta. Crysta, dawno się tak nie naprułaś…
- Panie prezesie – odezwał się wreszcie, wyciągając ze swojego płaszcza dziesięć funtów – kupi pan dwa browarki, jeden dla pana – zmrużywszy oczy, Harry podał mężczyźnie pieniądze, a ten zadowolony, oddalił się bez słowa. Jednak kiedy usłyszałam tę pogadankę zamiast chichotać, zarechotałam jak najbardziej szczerze. Loczek tylko zmierzył mnie z litością w spojrzeniu.
- No co? – zapytałam, przekrzywiając głowę.
- No nic, odwiozę cię – prychnęłam, a Harry pociągnął mnie za rękę. Czy świat wiruje, Jezu Chryste, zaraz się zrzygam! Dobrze ci radzę, Styles, jeśli nie chcesz mieć resztek mojego obiadu na płaszczu, nie rób tak więcej!
- Nie musisz, przejdę się – ułożyłam głowę na jego klatce piersiowej. Nie spodziewał się tego, jednak… Okej, umówmy się, że wszystko co teraz opowiem nie ma nic wspólnego z jakąkolwiek trzeźwością umysłu. Byłam pijana. Koniec historii.
- Nie ma takiej opcji – Harry zarzucił płaszcz na moje ramiona. Wyglądaliśmy jakbyśmy się przytulali, skąd mogłam wiedzieć, do cholery, że paparazzi nie dali nam spokoju?!
- Błagam, odwal się – nawet nie zwróciłam uwagi na to, że pomaga mi kuśtykać. Nie czułam swoich nóg, to on mnie prowadził. A może niósł? Nie wiem. Przypominam o procentach…
Kiedy znaleźliśmy się w Volvo otworzył mi nawet okno, abym nie zrzygała się na tapicerkę, jak to sam ujął. Harry Wielkoduszny Styles. Nie rozmawialiśmy, oboje skupialiśmy się na drodze, dopiero po chwili chłopak spojrzał w moją stronę, unosząc jedną brew.
- Co chciałaś tym udowodnić, Whitemore? – zapytał wreszcie, a ja zmarszczyłam czoło – wiesz o co chodzi – miał rację, wiedziałam.
- Uwierz na słowo, nie myślę i wtedy też nie myślałam – przeczesałam włosy palcami. Wciąż władał mną alkohol… I to, co Zayn rozpuszczał w małpce. Super, pewne nieświadomie mnie naćpał.
- Uwierz, że wierzę – uśmiechnąwszy się pod nosem, wziął ostry zakręt, dlatego wydałam z siebie dźwięk co najmniej umierającego walenia na pustyni. – nie wiem, czy mnie to bawi, czy wzbudzasz litość – zabrechtał, a ja poczułam się na tyle pewnie, że trzepnęłam Harry’ego w głowę. Przeniósł na mnie pytające spojrzenie – a to za co?!
- Za głupotę – i znów to zrobiłam, ale pech chciał, że moja bransoletka wplątała się w jego włosy.
- Poczekaj… - przekrzywiwszy głowę, zaparkował przed moim domem – nie szarp… - zanim zdążył to powiedzieć, pociągnęłam rękę do siebie. Tak, wyrwałam mu pęczek włosów.
- Upss – zarechotałam głupawo, kiedy chłopak chwycił się za głowę – to takie dobicie – nawet nie wiedziałam o czym pletę. Niewiele pamiętam, wiem że pomógł mi wytoczyć się z samochodu i nie budząc rodziców, zaprowadził grzecznie do pokoju. Nie chciałam wtedy myśleć nad tym dlaczego mi pomagał. Szczerze? Miałam to gdzieś! Ważne, że ktoś taki się znalazł i nie musiałam błąkać się po Bradford w poszukiwaniu własnego domu.
 Jak przez mgłę pamiętam, że po omacku wzięłam szybki prysznic i pomaziałam całą twarz mleczkiem do demakijażu. Przebrałam się w jakieś gatki i koszulkę, po czym po prostu doczołgałam się do swojej sypialni. Wciąż tam był. Tylko z jakiej przyczyny?! Ta niewiedza zrobiła się już doprawdy drażniąca. Styles, czego ty ode mnie chcesz?!
- Czyli moja misja spełniona – wstał z łóżka, na którym siedział, odkładając pluszowego lisa w stertę usypaną z poduszek – dobranoc, Whitemore – poklepał mnie po ramieniu, skinąwszy w stronę łóżka. Niepewnie weszłam pod kołdrę, przyglądając się sylwetce chłopaka.
- Mogę cię o coś spytać? – palnęłam głosem małego, ciekawskiego dzieciaka.
- Jeśli musisz… - Harry podszedł do posłania, kiedy wskazałam miejsce obok siebie na materacu. Nie położył się, usiadł.
- Muszę, bo się zamęczę – położywszy się na boku, podparłam się na łokciu – czemu to robisz i nawet nie pytaj „co?”, bo jestem w stanie cię ukatrupić.
- Jezusie, ale ty dużo mówisz – przetarł twarz dłonią.
- Styles, uciekasz od tematu…
- Czyli robię to samo, co ty – na te słowa, wykonałam tak zwany „motorek” ustami.
- Powiedz pierwszy, wtedy ja też ci powiem – uniosłam jedną rękę w górę. Och, przestałam liczyć punkty, wiedziałam, że Harry ma nade mną ogromną przewagę. Tą rozmową dałam mu chyba pierdyliard okazji do polewki. – Słowo harcerza.
- A jeśli moja odpowiedź brzmi „nie wiem”? Może po prostu czyste natchnienie? – wzruszył ramionami – albo… - oblizał spierzchnięte usta. Chwila, nawet procenty nie usprawiedliwiają cię w tym, Crysta, patrz gdziekolwiek indziej!
- Albo co? – przysunęłam się do niego odrobinę.
- Nie, nic – Harry znów wzruszył ramionami.
- Styles! – uderzyłam go w kolano, dlatego wykrzywił wargi w grymasie niezadowolenia.
- Whitemore!
- Co? – założywszy ręce na piersi, zmierzyłam go od góry, do dołu – powiedz i tak nie będę pamiętać… - nie znał mnie na tyle, żeby wiedzieć jaka jestem przy kieliszku. Szczerze? Ja sama nie byłam już niczego pewna.
- Bawi mnie, kiedy się złościsz. Serio, no i musiałem jakimś cudownym cudem zwiać z urodzin babci Zayna – oboje zachichotaliśmy. Dziwiło mnie, jakim cudem Malikowi udało się wymknąć na imprezę. Mógł na niej zostać, gdyż uczęszczał do tej szkoły jeszcze kilka lat wcześniej, jednak… Nie, dość Zayna, nie będziesz o nim myśleć – nawet napruta.
- A nie znasz w Bradford nikogo więcej, chociaż nie – zastanowiłam się – znasz już Sierrę – jej imię ledwo wydobyło się z mojego gardła.
- No tak, miła dziewczyna – słysząc te słowa, pokręciłam przecząco głową – nie lubicie się? Mówiła, że jesteście dobrymi koleżankami – wdzierała się w łaski Stylesa… Sucz. Niech zginie.
- Musimy o niej rozmawiać? – jęknąwszy, poprawiłam poduszkę.
- To ty zaczęłaś temat, poza tym, teraz twoja kolej – Harry wyłożył nogi wzdłuż posłania. Matko, ja sama zazdrościłam mu tych szkap…
- Serio? – westchnęłam ciężko – naprawdę, nie mam chęci, ani nastroju, na trzeźwo dawno byś już stąd wyleciał.
- Dlatego korzystam z twojego pijaństwa – dźgnęłam go w bok, z czystej chęci zrobienia tego – mów.
Zapadła cisza, która panowała przez pięć długich minut. Nie byłam pewna, czy powinnam się otwierać. Proszę, wiedziałam, że ponad wszelką wątpliwość będę żałować, ale ktoś musiał wiedzieć. Harry wydawał się być ostatnią osobą do żalenia się i płakania w ramieniu, jednak mój upity móżdżek uznał Stylesa za godnego zaufania. Głupi, upity móżdżek…
- Nie wiesz jak to jest tracić połowę siebie – wychrypiałam wreszcie, gdyż przez długi czas niemówienia, w moim gardle urosła ogromna gula – znam Zayna od zawsze, jest moim bratem, Harry – przysunęłam się do niego jeszcze odrobinkę, nie pytajcie po co… Może chciałam poczuć czyjąś obecność? – i kiedy wyjechał cieszyłam się razem z nim… Osiągnął ogromny sukces, jest na szczycie, ale… - podciągnęłam nosem. Nie uroniłam ani jednej łzy, mimo wszystko oczy wciąż miałam zaszklone.
- Ale co TY masz z jego sławy… - dokończył za mnie, na co pokręciłam przecząco głową.
- Nikomu tego nie mówiłam, bo wszyscy zareagowaliby właśnie tak – prychnąwszy, przeczesałam włosy dłonią – nie chodzi o sławę, zazdrość i tak dalej… - wzruszyłam ramionami. I znów pokój przeszyło milczenie. Wpatrywaliśmy się w siebie bez większego celu. Harry ewidentnie nad czymś myślał, a ja wodziłam wzrokiem po jego skupionej, przystojnej twarzy.
- Kochasz go – stwierdził – i tęsknisz. Czujesz się nie tyle opuszczona, czujesz się zastąpiona. Nie masz żalu do Zayna, masz go do samej siebie, tak prawdę mówiąc, nie wiadomo czemu. Sama nie potrafisz tego zrozumieć... – wpatrywałam się w niego z delikatnie rozwartymi ustami – I kiedy nadchodzi ten dzień, on wraca, twoje serce przepełnia euforia, a potem dowiadujesz się, że za chwilę ma wyjechać. Przestajesz się kontrolować, wolisz, aby w ogóle się nie zjawił. Myślisz, że może lepiej byś to zniosła… - zamarłam. Rozpracował mnie. Rodzice codziennie pytali, co ze mną nie tak. Lu i Lottie sądziły, że mu zazdroszczę, albo najzwyczajniej tęsknie, osoby które znały mnie tak dobrze… Jednak on na to wpadł, chłopak z którym i tak niewiele rozmawiałam… Odniosłam wrażenie, że zrozumiał… Zrozumiał. Tym razem cisza między nami nie była drażniąca, była pełna wzajemnego zrozumienia i takiego niewytłumaczalnego, pijanego ciepła.
- Harry, zostań ze mną – szepcząc to nie myślałam wcale, na szczęście Styles myślał za nas obojga.
- Chyba żartujesz – wywrócił oczami, a ja nie dawałam za wygraną. Boże, Crysta, odstaw Whisky…Chwyciłam go za rękę, jednak puściłam, czując taki dziwny prąd między nami – jutro rano będziesz chciała zabić siebie, mnie i wszystkich dookoła – podniósł się z posłania.
- Hazz, proszę – oblizałam usta. Czy tylko ja mam ochotę wskoczyć do wulkanu?
- Nie ma mowy – jednak mimo to nie ruszył się znad łóżka. Stał przez moment, wpatrując się we mnie. Czekał na jakąkolwiek reakcję? Nie mam pojęcia, poczułam wewnętrzną potrzebę ponownego złapania go za dłoń. Niepewnie uniosłam rękę, muskając jego palce swoimi palcami. Wzrok Harry’ego zrobił się bardziej przenikliwy, a ja oblizałam usta. Złączyłam nasze palce, każąc mu zostać i wtedy…
- Nie – rzucił stanowczo i ruszył do wyjścia. Nie mam pojęcia dlaczego, ale poczułam jakby ukuła mnie mała szpileczka. Rozczarowanie? Zatrzymał się jeszcze w drzwiach, przyglądając mi się z uwagą. – jesteś naprawdę silna, Crys – mruknął pod nosem – dobranoc – wyszedł. Nie pamiętam co działo się dalej. Wiem tyle, że poczułam ciepło na polikach. Kiedy Harry zniknął za drzwiami i zostałam sama, wreszcie pozwoliłam strugom gorzkich łez spłynąć po twarzy. Dając upust emocjom, zakryłam głowę poduszką. Pękłam, to było zbyt wiele…Co się ze mną dzieje?!
*~*
Harry Styles:
Tamten poranek był szczególnie nieciekawy. Obudziłem się zbyt wcześnie, nawet jak na mnie, a przez drażniące promienie słońca za oknem, nie mogłem zmrużyć oka. Nakładanie sterty poduszek na głowę, okrywanie się koszulką swoją, Louisa, a nawet kocami nie przynosiło żadnych rezultatów, było po prostu zbyt jasno, by spać. Na domiar złego Tomlinson chrapał tak głośno… Próbowałem już wszystkiego. Przewracałem go na bok, otwierałem okno, aby się dotlenił, w rozpaczliwej desperacji zatkałem mu nawet nos. Niestety, Louis działał jak jakiś przestarzały traktor, a kiedy nie chrapał, mamrotał coś przez sen. Mimo wszystko nie chciałem go budzić, ponieważ każdy kto znał go lepiej wiedział, że niewyspany Louis, jest równoznaczny z mordującym Louisem.
Siódma rano, kto normalny wstaje o siódmej rano?! – jęknąłem w myślach, opierając się o zimne kafelki pod prysznicem. Wszyscy w domu Malików przewracali się z boku na bok. Zayn trzeźwiał na kanapie, Patricia udawała, że tego nie widzi, leżąc w swojej sypialni, dziewczyny spały razem, odstępując tym samym pokój dla Nialla, a mnie przypadło spanie z Louisem Traktorem Tomlinsonem. Matko, jak ten koleś chrapał. Przeważnie nie robiło mi to różnicy, w sensie spanie z nim. Wielu ludzi sądziło, że jesteśmy parą, próbowaliśmy jakoś przemówić im do rozsądku, Louis musiał mieć nawet dziewczynę na pokaz, aby tylko wyplenić z głów fanek, dziwną wizję homoseksualnego związku. Fakt faktem, byliśmy blisko, czasem nawet zbyt blisko, ale oboje odbieraliśmy to tylko jako przyjaźń. Prawdziwą, męską przyjaźń. Jakkolwiek niemęskie było wspólne spanie, my naprawdę potrafiliśmy po prostu nachlać się tanim piwskiem, niczym dwójka kolesi z prawdziwego zdarzenia i pieprzyć trzy po trzy o cyckach. Nigdy nawet nie zastanawiałem się nad tym, jakby to było spotykać się z Louisem… Myślę, że on wiedział o mnie zbyt wiele, ponieważ często się sobie spowiadaliśmy, niee…
Styles, pedale! – tym razem wydałem z siebie cichy dźwięk, oznaczający żałość, ból i cierpienie. Było tak wcześnie, że rozważałem opcje romansu z FACETEM?! Boże.
Jak za karę wykonałem poranną toaletę i wróciłem do pokoju. Ubrałem na siebie cokolwiek. Jakąś szarą bluzę, ukochane spodnie z dziurami na kolanach, pofatygowałem się nawet, aby związać włosy. Poszukanie skarpetek było jednak nie lada wyzwaniem, dlatego bez dłuższych obrządków przekopałem torbę przyjaciela. Okej, jego skarpety były mi trochę przymałe, ale nawet sławnym ludziom zdarza się mieć bałagan w szafie/walizce. Nie lubiłem sprzątać, z resztą, kto lubi to robić?! Whitemore… No właśnie, Crystal… Zastanowiłem się przez moment, wsuwając na stopy materiał w czerwono – białe paski.
Schodząc na dół byłem już całkowicie zamyślony. Crystal Whitemore, ta niska blondynka tak nagle stała się wysmukłą, długowłosą brunetką… O tak, w jej przypadku dojrzewanie podziałało zgodnie z planem. Jeszcze dwa lata temu wyglądała jak dzieciak, a teraz… Dobre sobie, Haz, ty też wyglądałeś jak dzieciak… Jednak w Crystal było coś szczególnego. Miała to coś, jakkolwiek dennie to brzmi.
Pieprzysz, tak zaczynają się „True Love Story” – oblizałem spierzchnięte wargi, wstawiając wodę na kawę. Poczułem się jak narkoman, ponieważ nie mogłem wytrzymać tych trzech minut, gotowania się wody. Zacząłem strzelać palcami, z czystej nudy. Crystal Whitemore, moja mała dziwka… - uśmiechnąłem się do swoich myśli. Zaskoczyła mnie z tym przebraniem halloweenowym. Dlatego nazwałem ją dziwką. Nie miałem żadnych brudnych myśli, no może w tym aucie… Nie miałem też bladego pojęcia, co mną kierowało, jednak kiedy poprzedniego wieczoru, stojąc na tym ganku usłyszałem The Rolling Stones, wiedziałem, że muszę ją poznać. Kobieta zagadka… Tylko czy zamierzała dać mi się poznać? Cóż, myśląc nad tym, zalałem dwie kawy wrzątkiem, po czym dolałem do nich mleka. Potraktowałem je jeszcze dwoma łyżeczkami cukru, ostatecznie wracając na górę. Wziąwszy łyk swojej, drugą postawiłem na stoliku nocnym, potrząsając ramieniem Louisa.
- Wstawaj, ptaszku – szepnąłem, a Tomlinson mruknął z niezadowolenia – mamy nowy dzień… - mój głos stał się przymilny, lecz kiedy Louis przeciągnął się, ziewnął i narzucił na głowę kołdrę, wywróciłem oczami. – rusz tyłek, chuju! – syknąłem wreszcie, zabierając mu pościel Wtedy szatyn pokazał mi środkowy palec.
- Idź sprawdź czy cię nie ma gdzie indziej – wychrypiał, zakładając poduszkę na głowę.
- Lou, nudzi mi się, wstań. Zrobiłem ci kawę – zachęciłem, jednak ten, ponownie pokazał mi środkowy palec.
- Pomęcz swoją dziewczynę… - znów wywróciłem oczami.
- Whitemore nie jest moją dziewczyną – wziąwszy łyk gorzkiego trunku, znów przykryłem go kołdrą. Wybacz Harry, przegrałeś z łóżkiem Malika. To przykre…
- Jeszcze – Louis zachichotał pod nosem – mam dla ciebie przyjacielską radę – wyłonił się spod poduchy i zmierzył mnie od góry do dołu – przeproś ją za te róże, tylko tyle… - chłopak zawiesił się na moment – i oddaj moje skarpety.
Natchnęło mnie… Louis, mistrzu! Dopiłem kawę i posłałem mu uśmiech pełen wigoru.
- Mam lepszy pomysł! – wybiegłem z pokoju i mogę się zakładać, że Tomlinson sięgnął po swój kubek.

*~*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz