Rozdział VI
Harry
Kutas Styles siedział w kuchni, rozprawiając z moją mamą i siostrą na
pierdyliard tematów, a ja starałam się doprowadzić twarz do porządku.
Postawiłam na naprawdę mocny, seksowny makijaż. Jeżeli Styles chciał ze mną
pogrywać, musiał wiedzieć, że łatwo się nie poddam. O tak, a skoro to impreza
halloweenowa, dlaczego nie miałabym przywdziać stroju kobiety kota na przykład?
Niestety w szafie nie znalazłam nic odpowiedniego. Musiała zadziałać wyobraźnia
i moja, i jego tak na marginesie. Myśl, Crys, za kogo mogłabyś się przebrać,
albo nie przebieraj się wcale! Niee, to byłoby zbyt proste, poza tym gdyby
jakiś paparazzi nas złapał, moja twarz posłużyłaby pani Thomas jako packa na
muchy... Gazety, o dziwo ludzie jeszcze czytają gazety. Chociaż sama
przestawiłam się na twittera, nie pogardziłam dobrą książką. Jako zwolenniczka
kryminału, wpadłam na genialny pomysł. Crystal, jesteś geniuszem! – pisnąwszy w
myślach, wyciągnęłam pudełko kosmetyków na czarną godzinę i rozpoczęłam prace.
Nagle moja twarz stała się płótnem, a ja artystą.
Metodą prób i błędów nauczyłam się malować,
podobnie dzięki tej samej metodzie umiałam się dobrze ubrać, a nawet uczesać.
Jako piętnastolatka przechodziłam ten sam okres, co inne dziewczynki w tym
wieku. Zaczynałam kraść mamie kosmetyki, rzuciłam noszenie męskich butów, czy
bluz, choć nie powiem, zawsze będę miała do nich sentyment, dodatkowo
zamieniłam kucyk na francuskie warkocze, a w ostateczności dokładnie
rozczesane, rozpuszczone kosmyki. Długo pracowałam nad doprowadzeniem włosów do
perfekcyjnego stanu. Z natury były jasne, później pofarbowałam się na rudo,
następnie wróciłam do blondu, w ostateczności zostałam prawie brunetką, co
szczególnie mi się spodobało. Myślałam również nad grzywką, ale odrzuciłam ten
pomysł, w sumie sama nie wiem dlaczego.
Kiedy
wykonałam idealne wręcz kreski, pomalowałam usta ciemnoczerwoną szminką i
wykonturowałam twarz dopasowanym bronzerem, byłam więcej niż pewna, że wyglądam
jak totalna ździra. Uśmiechnęłam się sama do siebie, odchyliwszy głowę do tyłu.
Czarną kredką namalowałam sobie rozcięcie na szyi, cieniując je tą szminką,
która miałam na ustach.
-
Jesteś mistrzem zła – rzuciłam do lustra, a następnie przekopałam całą szafę. Ubrałam
na siebie króciutką, czarną spódniczkę, za którą zapewne wyleciałabym ze
szkoły, gdybym wparowała tak na lekcje. Dodatkowo obcisły top, nie sięgający
nawet nie do pępka, rozpinany… Dziwka! Rasowa dziwka, a czarne kozaczki na
szpilce, idealnie podkreśliły siatkowane rajstopki. I mimo, że nikt nie mógł
tego zobaczyć, skusiłam się na seksowną, czerwoną bieliznę, staniki z push-upem
naprawdę przydają się szczupłym osobą! Na brzuchu wymalowałam jeszcze jedno
rozcięcie, po czym wypsikałam się Playboy’em, a żeby wyglądać bardziej kusząco,
ułożyłam włosy we fryzurę al.’a to-był-seks-twojego-życia-pamiętaj-o-tym.
Czułam się jak ostatnia suka, co prawdę mówiąc było dość ciekawe. Nie uważałam
się za top modelkę, ale potrafiłam oceniać siebie obiektywnie. Prezentowałam
się obiektywnie seksownie.
Uśmiechy
i wdzięczenie się przed lustrem, przerwał głos taty, dochodzący z dołu.
Cholera, rodzice! Nie przemyślałam tego, mama prędzej wypatroszyłaby mnie
żywcem, niż puściła tak ubraną do ludzi. Pomijając fakt, że spódniczka była
cennym znaleziskiem z jej garderoby, a mogła mieć może dwadzieścia, może
dwadzieścia parę lat. Co by tu… O tak, otworzyłam szafę raz jeszcze, wyciągając
z niej czarny płaszcz przed kolano. Lubiłam go, ale nie tak bardzo jak ten
beżowy, jednak ten beżowy spokojnie wisiał w przedsionku. Mimo wszystko czarny
nadawał się bardziej. Zapięłam prochowiec prawię pod szyję, dobierając do niego
czerwony szalik, chwyciłam jeszcze czarną kopertówkę i wiedziałam, że jestem
gotowa onieśmielić Harry’ego do granic możliwości. W ostateczności znów
musnęłam wargi szminką, schodząc na dół. Chłopak uniósł tylko jedną brew, tata
rzucił mi krótkie „hej”, mama na całe szczęście była w łazience, ale Electra… Jezu,
nie zniszcz mojego planu bachorze!
-
Gdzie idziecie? – zaczął wysoki, siwiejący już brunet, Robert Whitemore.
-
Na imprezę halloweenową – zamiast mnie, bądź Harry’ego odpowiedziała Electra.
Spłoń, małpo.
-
Mhm… - Robert zmierzył nas, unosząc jedną brew – dlaczego nie jesteście
przebrani?
-
To nie maskarada – wywróciwszy oczami, posłałam Stylesowi jeden, nieznaczny
uśmiech, w sumie… zrobiłam to podświadomie. Jednak zdenerwowało mnie to, że
wcześniej był taki wygadany, a teraz nie powiedział ani słówka. Sama musiałam
się tłumaczyć.
-
Ale Crysta chyba jest przebrana – kontynuowała Electra. Przepraszam, mogę ją
zabić?!
-
Nie, nie jestem, dzisiejsza moda – uśmiechnęłam się wymijająco – idziemy? –
spojrzałam na Harry’ego nagląco, a chłopak skinął.
-
Miło było was poznać, panie Whitemore – uścisnął dłoń taty. Skubaniec, będzie
wyrabiał sobie dobre zdanie u moich rodziców?! Nadal nie wiedziałam czego
chciał i z jakiej racji w ogóle do mnie przylazł, ale stwierdziłam, że nie będę
wykładać kart na stół w rodzinnym domu. Może by tak przy Zaynie? Hmm, i znów,
jesteś mistrzem zła! – pani Whitemore! – krzyknął, żegnając się z mamą.
-
Wpadnij jeszcze, Harry! – odkrzyknęła. Oj nie… Rozmowa kto na tak, kto na nie,
nie mogła być już dłużej przekładana.
-
Z pewnością – odparł, czochrając włosy Electry – trzymaj się mała.
-
Fajnie się gada z częścią „arry”, Larry’ego* - zaśmiała się tak samo jak wtedy,
kiedy Louis przyszedł po Zayna. Loczek i ja spojrzeliśmy po sobie, podczas gdy
Robert skarcił Electre, a po kilku minutach siedziałam już na miejscu pasażera
w czarnym Volvo. Nie lubiłam nowoczesnych aut, o stokroć wolałam nasze Camaro,
które tata trzymał z zamiłowania do takich samochodów, kiedyś obiecał mi
Impalę, ale teraz nie planowałam nawet robić prawa jazdy, bo po kiego prawo
jazdy w Londynie? Coby stać w korkach? Dobre sobie, czerwone autobusy musiały
mi wystarczyć.
Kiedy
Styles siadł za kółkiem, po całym samochodzie rozniósł się przyjemny zapach
jego drogich perfum, mimo wszystko to on zmarszczył czoło i podciągnął nosem.
-
Playboy? – zmierzył mnie od góry do dołu, a uśmiech wpełzł na moją twarz
mimowolnie. Wiedziałam, że wyczuje. Sam dobierał pachnidła z nieziemską
dokładnością, wiedział co znaczy dobrze dopasowany perfum, albo choćby woda
perfumowana. Nie, Harry Styles nie używał wód perfumowanych, jeśli pachnieć, to
na całego.
-
Playboy – odpowiedziałam, rozpinając płaszcz, byłam z siebie dumna, kiedy Harry
nie mógł odlepić ode mnie wzroku. Uśmiechnęłam się zawadiacko, przegryzając
wargę. Nie poczułam krępacji pod wpływem jego oczu błądzących gdzieś między
biustem, a ustami. To był efekt zamierzony – może ruszymy? – założywszy nogę na
nogę, to ja przeszyłam go spojrzeniem. Trzy do jednego, odbiję te dwójkę Styles
– pomyślałam.
-
Do burdelu? – zakpił – a może sprawdzasz czy kwalifikujesz się na jedną z moich
dziwek? – kąśliwe uwagi? Miałeś być oszołomiony i się nie odzywać. Okej, nie
daj za wygraną, rób to, co umiesz robić najlepiej – graj.
-
To przebranie, tłuku – obniżyłam głos. Masz pecha, teraz będę tak mówić –
historia ma to do siebie, że czasem jest nad wyraz ciekawa – Harry znów na mnie
spojrzał, odpalając Volvo. Jechaliśmy w kierunku szkoły. Wtedy nawet nie
zastanawiałam się nad tym z jakiej przyczyny Stylesowi zachciało się licealnych
baletów, ani nad tym, dlaczego przyszedł sprawdzić jak się mam. Chwila, a może
on to uknuł? Niee, po co… Przeginasz, Crysta, masz zabawkę, baw się.
-
Mhm… - przeciągnąwszy swoje mruknięcie, niechętnie przeniósł wzrok na jezdnie.
Trzy do dwóch, och, czyli cię kręce, Styles? Fajnie masz. – więc za kogo się
przebrałaś?
-
Unowocześniłam Mary Jane Kelly** – przeczesałam włosy dłońmi – ostatnią ofiarę
Kuby Rozpruwacza? – rzuciłam wręcz pretensjonalnie, kiedy zmarszczył czoło.
Doprawdy mógł nie wiedzieć?! Nie chciało mi się w to wierzyć! Jedna z moich
ulubionych, londyńskich opowieści, a on nie miał o niej bladego pojęcia?! –
dziewiętnasty wiek, Londyn, Kuba Rozpruwacz dopada panienki lekkich obyczajów z
biednych dzielnic… - mówiłam przejmującym tonem, pod wpływem czego, Harry zerkał
na mnie kątem oka – wyobraź sobie… Ciemna noc, prawie ranek, kończysz pracę po
kilku kieliszkach z natrętnymi klientami. Było ostro, nawet bardzo. Popisowy
numer, jak zwykle przyniósł jeszcze więcej szmalu od tych obrzydliwych,
spasłych burżui – aż prychnęłam, wywracając oczami. Akcentowałam dokładnie
każde słowo, a moje tęczówki błyszczały przejęciem. Harry słuchał tego z uwagą,
jakby naprawdę chciał się czegoś dowiedzieć, a nie tylko dowieść mnie na
imprezę i jak mniemam zwiać… - wracasz, wciąż masz na sobie robocze łaszki,
dlatego ludzie patrzą na ciebie, jak na wyrzutka. Wtem uliczka pustoszeje,
zaczyna siąpić i nagle słyszysz szmer – wstrzymałam na chwilę oddech – pojawia
się mężczyzna, nie chcesz zwracać na siebie uwagi, zatem idziesz dalej... –
chłopak uśmiechnął się pod nosem. Szczerze? Żałowałam, że nie mogłam teraz
siedzieć w jego głowie. Z natury miałam gdzieś co myślał, ale tamten moment…
Dlaczego się uśmiechał, co więcej. Dlaczego wciąż mi nie przerwał?! – ale on…
On nie chce dać ci spokoju… Rozbiera cię, zmusza do gorszych rzeczy, niż możesz
sobie wyobrazić, a potem… Potem tracisz świadomość, podcina ci gardło… -
odchyliłam głowę – nie możesz widzieć, jak wypruwa twoje flaki, jak świetnie
bawi się nad twoimi zwłokami – kąciki moich ust powędrowały w górę. Jeśli uzna
mnie za psycholkę, będziemy mieli trzy do trzech, łyknie haczyk? Zorientuje
się, że gram?
-
Niezła historyjka – stwierdził po chwili milczenia – ciesz się, że masz
podwózkę do domu – dopiero w tamtym momencie zorientowałam się, że stoimy pod
budynkiem szkoły.
-
Chyba, że jesteś Harrym Rozpruwaczem – poruszyłam zabawnie brwiami.
-
Dowiesz się wkrótce – po tych słowach Styles zachichotał złowieszczo. O co mu
chodziło? Okej, to ja zaczęłam. Możesz być zła tylko na siebie, Mary Jane,
znaczy… Znaczy Crystal. Więc Styles też będzie pogrywał? – zapytałam siebie
samą w głowie, gdy Loczek otworzył mi drzwi, dżentelmen, no proszę…
-
Dziękuję, panie Rippah*** - podkreśliłam najdokładniej i najseksowniej, jak
potrafiłam. Zadrżał? Czyżby? A może mi się zdawało? Koniec końców ujęłam Harry’ego
pod ramię, kierując się w stronę drzwi prowadzących do szkoły.
-
Ależ nie ma sprawy, Mary Jane – nie dawał za wygraną – to dla mnie zaszczyt –
również obniżył głos. Pieprzone cztery do trzech, ponieważ to ja zadrżałam.
Czemu?! Czemu musisz mówić tak nisko i seksownie?! Mimo wszystko poczułam się
inaczej, poczułam że jestem na scenie i mam do rozegrania kolejny akt, gdyż
stanąwszy w wejściu Sali gimnastycznej, muzyka umilkła, a wszystkie oczy
przeniosły się wyłącznie na nas. No tak, wcale nie byłam Mary Jane Kelly, a on
nie był Kubą Rozpruwaczem. Nazywałam się Crystal Veronica Whitemore – już
wcześniej oskarżona przez szkolne koleżanki o romanse z członkami zespołu One
Direction. On natomiast nazywał się Harry Edward Styles, najbardziej
rozpoznawalny członek zespołu One Direction… Jak mogło mi to umknąć?!
*~*
Mijałam
tłumy… tłumy tłumami, imprezowicze po prostu stali w grupkach blokując
przejście, dlatego musiałam przeciskać się między nimi. Nie odsuwali się,
udawali, że wszystko gra, niektórzy nawet wracali do zabawy, jeszcze kolejni
musieli naprawdę okropnie się hamować, aby nie sięgnąć po aparat, czy komórkę.
Tak działał Harry Styles. Zayn, w porządku, przecież przez połowę życia tu
mieszkał, do cholery! Nialla także zdzierżyli, a nawet z nim żartowali, jakby
był jednym z uczniów Bradford High School, kiedy wpadł pomóc Lottie za mnie,
ale nie Harry’ego. Na domiar złego już wcześniej bezczelnie zarzucano mi
romanse z chłopakami, a teraz jak gdyby nigdy nic zjawiłam się niczym ostatnia
matrona, przerywając całe przyjęcie. Nie zapomnijmy, że pani Thomas zdążyła już
opowiedzieć kto zniszczył jej róże. Crystal, idiotko, jak mogłaś tego nie
przewidzieć?! Tak, byłam typem człowieka, który często najpierw robił, a
później dopiero od czasu, do czasu myślał. Lecz mimo wściekłości na siebie samą
i przy okazji świat, wszystkich świętych, przeklętych, kiedy zadarłam głowę,
aby spojrzeć na profil Loczka, nie zauważyłam ni cienia zdenerwowania. Jak
zwykle miał ten swój błysk w szmaragdowozielonych oczach, delikatnie się
uśmiechał, a jego mimika utwierdzała tylko w fakcie, że chłopak był zbyt pewny
tego, co robił. NO WŁAŚNIE! Pięć do trzech, jasny gwint!
Moje
okryte czarnym prochowcem ramiona muskały delikatnie, spocone ciała, co
powodowało ogromny niesmak, wręcz wstręt. Gdzie jesteście?! – pomyślałam,
rozglądając się za Zaynem bądź Lottie. Mimo ogromnej sławy One Direction tylko
uczniowie mieli możliwość wzięcia udziału w balu. Ooops, zaraz wylecisz Styles
– zaśmiałam się do swoich myśli.
-
Odbijany! – nie zdążyłam nawet zareagować, kiedy ktoś porwał mnie do tańca.
Obróciłam się raz, drugi, trzeci, matko, zaraz rzygnę… Ale Harry gdzieś
zniknął, z profesor Fisher? Ach, dobranoc Loczku… Wtem poczułam jak uderza we
mnie woń alkoholu, zmieszana z dymem tytoniowym. Wzdrygnęłam się i zaczęłam
kołysać w rytm muzyki. Papierosy, Jabol? Nie, ewidentnie dobra Whisky… Zaraz,
kto pali i pije na SZKOLNEJ potańcówce?! Przeniosłam wzrok na swojego tancerza.
Zayn.
-
Malik jak zwykle nietrzeźwy – szepnęłam mu do ucha, na co objął mnie dłońmi w
pasie i okręcił się delikatnie unosząc moją sylwetkę w górę. Wywróciłam oczyma
– myślałam, że nie tańczysz…
-
Nie tańczę bez wspomagaczy – chwycił moją dłoń, przesuwając nią po swojej
klatce piersiowej tak długo, aż nie znalazł kieszeni w marynarce. Wyciągnął z
niej małpkę, a ja zachichotałam. Poczułam się jak dzieciak. Miałam osiemnaście
lat, mogłam bezkarnie pić, palić, ruchać i cokolwiek tam jeszcze jara
nastolatki… Po prostu wizja narąbania się na SZKOLNEJ potańcówce, dodatkowo z Zaynem
Malikiem z One Direction wydała mi się nad wyraz zabawna…
Łyk, łyk, łyk…
Chyba straciłam rachubę czasu…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz