niedziela, 4 stycznia 2015

Rozdział X
            Bawiąc się swoim warkoczem, śledziłam wzrokiem drobne literki w tablecie, następnie przesuwając strony. Leżałam na brzuchu, przykryta kołdrą i czytałam kolejne opowiadanie na „wattpadzie”. Lubiłam to robić. Tak, przyznaję – ja, osiemnastolatka, która przyjaźni, a raczej przyjaźniła się, z jednym członkiem One Direction, także czyta fanfiction. Przeważnie chodziło o tak zwaną „bekę” z niewyżytych nastolatek, tym razem jednak, kiedy kończyłam pochłaniać epilog całkiem niezłej historii o „Dangerze – Zaynie Maliku”, zawahałam się na moment. Przeglądając stronę główną, zobaczyłam na wyświetlaczu dobrze mi znaną, chłopięcą buzię. Młody mężczyzna z obrazka patrzył na mnie swoimi tajemniczymi, zielonymi oczami i uśmiechał się figlarnie, ukazując dołki w polikach. Jako córka Olivii Whitemore – szanowanej pani doktor – wiedziałam, że była to wada genetyczna, ale jeśli dołeczki w policzkach są wadą, to ja też chcę być do cholery wadliwa! Zazdrościłam ich na przykład Lottie, która właśnie wtedy weszła do pokoju.
Wtem poczułam się naga, jakbym robiła coś złego, jakbym nie wpatrywała się otępiale w chłopaka ze zdjęcia, jakbym po prostu wklepała w wyszukiwarce, sama nie wiem… „Harry Styles naked”? Zadziałałam impulsywnie, chowając tablet pod poduszkę i przeniosłam wzrok na Lottie, która trzymała w dłoniach kubek z zieloną herbatą.
            - Oglądałaś pornola? – Charlotte zachowywała się jak zwykle, czyli rzuciła jakimś zabawnym, bądź w zamiarze zabawnym tekścikiem, to było poniekąd szalone, ale proszę… Kiedy ona NIE zachowywała się jak szalona? Pfff, dobre pytanie. Ta wesoła, trochę nadpobudliwa szatynka, o kształtnej sylwetce, przejrzystych, błękitnych oczach, śniadej cerze z uroczymi dołeczkami w polikach, bez przerwy musiała coś robić. Dlatego w szkole oraz poza nią miała sporo znajomych i każdy chciał zamienić z Lottie choć słówko. Potrafiła mówić, mówić, mówić, jeśli ktoś przegadał Charlotte Butler, wszyscy wokoło wiedzieli, że albo coś się stało, albo ten ktoś plecie na wyścigi. Lottie nie robiła tego specjalnie, taka po prostu była i za to ją kochałam.
            - Tak, wyjdź, bo muszę schować jeszcze wibrator – dziewczyna skrzywiła się na te słowa, stawiając kubek na nakastliku. Ona miała wyczucie smaku z erotycznymi żartami, a ja… No sami widzicie.
            - Nieśmieszne – Lottie szepnęła teatralnie, wpraszając mi się do łóżka. Klapnęła tuż obok, zamierzając wyciągnąć tablet spod poduszki. Zatrzymałam jej rękę, patrząc w stronę przyjaciółki znacząco. Nie wiedziałam dlaczego to zrobiłam, kolejny impuls, czyżby?
            - Tata już jest? – starałam się odwrócić uwagę od urządzenia, ale Lottie nie chciała dać za wygraną.
            - Wszedł przed chwilą. Mówi, że masz tu leżeć do usranej śmierci – wciąż myszkowała w pierzynie. No tak, kiedy dałam popis, Tim stwierdził, że się strułam, członkowie kółka podsunęli Kaca – Mordercę, a ja… Ja nie byłam już pewna czy chodziło o gazetę, czy o alkohol. Koniec końców musiałam się położyć i zdecydowanie przestać myśleć. Postanowiłam zbyć artykuł, nie weszłam na twittera, facebooka, a tym bardziej na żadną stronę plotkarską. Postanowiłam zrelaksować się przy opowiadaniach, co niestety nie było mi dane przez szatynkę.
            Lottie spojrzała na mnie błagalnie, miną zbitego szczeniaczka, dlatego odpuściłam, sięgając po kubek. Dziewczyna z dumnym uśmiechem na ustach, wyciągnęła tablet i zmarszczyła czoło.
            - Wattpad – powiedziała – nie chciałaś pokazać mi wattpada? – zerknęłam przez jej ramie. Na samym środku widniała okładka fanfiction, które mnie zainteresowało, zatem tylko przegryzłam wargi. Spojrzałyśmy po sobie, a Lottie przyjrzała się stronce dokładnie, dopiero po kilku minutach milczenia, po prostu kliknęła w ów opowiadanie. Szczerze? Ja sama nie miałam pojęcia dlaczego spanikowałam. Harry był przecież osobą publiczną, niech ktoś pokarze mi stronkę, która go nie wyszukuje, pojawiał się dosłownie wszędzie! Lecz tym razem coś okazało się nie takie… Zwrócił moją uwagę, na moment wręcz przestałam myśleć logicznie, śledząc wzrokiem dokładne rysy jego twarzy. Zawstydzające rozmyślania przerwał głos Charlotte – „Zwyczajna nastolatka z małego miasteczka, zupełnym przypadkiem wpada na Harry’ego Stylesa. Znanego na cały świat członka boybandu – One Direction. Ich historia zaczyna się tak, jak każda inna, lecz czy przymusowe spotkania, które wynikną z wielu nieporozumień sprawią, że para nieznoszących siebie nawzajem ludzi, przekroczy próg nienawiści?” – przeczytała na głos, uśmiechając się zadziornie, a ja poczułam jak płonę rumieńcem – może to jakiś znak? – zastanowiła się przez chwilę – proroctwo! Przecież też go nie lubisz!
            - No właśnie, Lottie, NIE lubię – zaznaczyłam, co nie do końca zgadzało się z prawdą. Owszem, Harry był denerwujący, troszeczkę bardziej do przodu i taki… Zbyt pewny siebie, ale ten wieczór, kiedy tak nagle staliśmy się tylko i wyłącznie dwojgiem młodych ludzi, idących razem na imprezę, poczułam że coś między nami rusza ku lepszemu. DOŚĆ, wywaliłaś go ze swojego życia, wystarczy, że napiszą do redakcji, a zrobią to na pewno i nikt nigdy nie powiąże nazwiska Whitemore z nazwiskiem Styles.
            - Kate też go nie lubi – mruknęła szatynka, zerkając na imię głównej bohaterki. Wywróciłam oczami.
            - Nie miałaś przypadkiem spotkać się z Bradem? – Brad był chłopakiem Charlotte, a może raczej chłopakiem na ten tydzień. Kochałam ją, nawet bardzo, jednak nie pochwalałam takiego balansowania między panem numer jeden, dwa, osiem, dziesięć. Ale kim ja byłam, aby rozkazywać Lottie, kiedyś powiedziałam już, co myślałam… Tsa, skończyło się na dwutygodniowej separacji i maleńkiej wojnie między nami. Nie planowałam tego powtarzać.
            - Ja i Brad to już historia – westchnąwszy teratralnie, uniosłam jedną brew.
            - Powiedziałaś mu o tym?
            - Nie – orzekła, podnosząc się z posłania – ale planuję, także trzymaj się i pozdrów Stylesa – cmoknęła mnie w polik, a ja zmarszczyłam nos.
            - Nie wiem czy chcę wiedzieć... – zarechotałam.
            - Jak już zadzwoni na… - obniżyła głos, trzymając się za futrynę – seks – telefon – zaśmiałam się jeszcze głośniej, po czym rzuciłam w Charlie lisem, leżącym tuż obok.
            - Pędź, Brad sam się nie rzuci! – dodałam, zupełnie zapominając o tym, że tata jest w domu.
Ach… Nareszcie sama – pomyślałam, gdy Lottie wyszła. Dochodził wieczór, a ja byłam już wykąpana i w pidżamie. Odpalając mp3, jak zwykle postawiłam na The Rolling Stones, układając tablet w swoich dłoniach… Zawahałam się, oblizując usta.
- No dobra, Kate – mruknęłam w stronę Lucy Hale, która „odgrywała” rolę bohaterki tego opowiadania – tylko prolog…
*~*
Za oknem było już całkowicie ciemno, a jedyne światło na moją zmęczoną już twarz rzucał tablet. Przesłuchałam dokładnie trzy razy „Sticky Fingers” – moją ulubioną płytę The Rolling Stones, nie mogąc oderwać się od historii Kate i Harry’ego.
„- Puść mnie, idioto! – syknęła dziewczyna, pozostawiając na poliku Loczka ślad po siarczystym plaskaczu”
- Ajaj, należało ci się Styles – mruknęłam pod nosem, przesuwając kolejną stronę. Co?! Pięćdziesiąt dziewięć stron?! Tak, miał być tylko prolog, a wtedy czytałam już rozdział dziesiąty. Mimo wszystko wciąż nie mogłam się doczekać tej przełomowej sceny pocałunku głównych bohaterów. Uwielbiałam fakt, że autorka tak bardzo to przewlekała. Jednak była jedna rzecz, do której nie chciałam się przyznać. Moja podświadomość nie potrafiła wytworzyć żadnej Kate, dlatego często łapałam się na tym, że czytałam po prostu Crystal. Matko, to złe!
Sięgnąwszy po zimną już herbatę, o której prawdę mówiąc zapomniałam, stojącą na nakastliku, odłożyłam tablet. Wyciągnęłam także słuchawki z uszu, orientując się, że jest godzina dwudziesta druga. Matko, tyle zmarnowanego czasu… Okłamywania siebie samej ciąg dalszy. Ja tak bardzo nie chciałam myśleć o Stylesie, ale robiąc cokolwiek, słyszałam jego głos w swojej głowie – Crystal Veronico Whitemore – jesteś skończoną debilką do potęgi entej. Przynajmniej odciągał moją uwagę od kłótni z Zaynem oraz tego, że Malik nie zadzwonił i totalnego braku planu, jak dostać się do Londynu, by być tam jutro i oślepić Sierrę Rowner, swoją epickością.
Sięgnęłam po telefon, może Zaynie próbował? Wiedziałam tyle, że już z rana wjechali, a ten nawet się nie pożegnał. Widząc ikonkę aż siedmiu nieodebranych połączeń, wstrzymałam oddech. Moje serce zabiło szybciej, a wnętrzności zaczęły tańczyć makarenę. Byłam więcej niż pewna, że to Malik…
Dobre sobie, Whitemore…
Posmutniałam, nie znałam tego numeru… Postanowiłam zaryzykować i stwierdziłam, że jeśli ktoś będzie chciał mi coś sprzedać, kupię, tylko po to, aby wsadzić mu ów przedmiot prosto w tyłek – jesteś okrutna, Crys…
Mimo wszystko wciąż nie traciłam nadziei, że to Malik z jakiejś innej komórki…
*~*
Harry:
- Pokonam cię z palcem w dupie, leszczu! – usłyszałem rozbawiony głos Louisa, a na mahoniowym stoliku do kawy tak nagle pojawił się sześciopak. Skoro piwo już stało, a za mną rozbrzmiewał jeszcze trzeźwy Tomlinson, wiedziałem, że jestem gotowy, aby po prostu skopać mu tyłek.
- Chyba w twoich snach, cioto! – otworzyłem puszkę, gdy kanapa zaskrzypiała. Louis siedział tuż obok, podając mi  dżojstik. Wziąwszy łyk trunku, odpaliłem „Fifę V”, przygotowując się mentalnie na wygraną – muzyka? – na to pytanie szatyn tylko skinął i ubrany w same szare dresy oraz skarpetki z motywem choinek, pomknął w stronę wierzy stereo. Zaczął przeglądać płyty, a ja zdążyłem już opróżnić puszkę do połowy. Mimo sławy i wielu, wielu zer przy tej dziewiątce na koncie bankowym, od drogiej whisky o stokroć wolałem najzwyczajniejsze, tuczące piwsko. Louis chyba popierał moje zdanie, ponieważ to on zdobywał alkohol, a ja „wypożyczałem” swój apartament. Mieszkaliśmy jeden pod drugim, cała piątka i mimo, że mieliśmy też swoje „osobne” mieszkania, to tamte nazywaliśmy naszym londyńskim domem.
- The Beatles, Bon Jovi, Depeche Mode, My, Arctic Monkeys, czy to co zwykle? – wystarczyło, abym posłał Louisowi znaczący uśmiech, a ten wywróciwszy oczami odpalił „Aftermath”, czyli jedną z moich ulubionych płyt The Rolling Stones – jeśli tak dalej pójdzie, nauczę się tego na pamięć – prychnął, wracając na swoje miejsce.
- I dobrze! – zaznaczyłem, otwierając puszkę dla niego, z której sam wziąłem łyk. Kiedy moje usta znalazły się na zimnym metalu, Louis potraktował swoją stopą, tatuaż motyla na mojej klatce piersiowej.
- To moje – wydał z siebie jęk, niczym małe, obrażone dziecko, ale Louis taki już był. I mimo, że był też starszy, często zachowywał się głupiej niż ja, Liam, Zayn i Niall razem wzięci.
- To nasze – posłałem przyjacielowi całuska w powietrzy, a ten udał, że mdleje. Dzieliliśmy się praktycznie wszystkim, ach, uwielbiałem naszą relację – chcesz dramę na twitterze? – mruknąłem odkładając puszkę. Tomlinson jedynie zmarszczył czoło, a ja poprawiłem swoje czarne dresy, luźno wiszące na biodrach. Poczochrałem włosy chłopaka, to samo zrobiłem ze swoimi, uwalniając je z kitki. Teraz opadały swobodnie na moje nagie ramiona. Chwyciłem za Iphone’a, objąwszy Louisa ramieniem.
- Co ty, chcesz wywołać trzecią wojnę światową? – zarechotał, ale zrobił tę minę, którą tak bardzo lubiłem. Jakby to ująć… Uśmiechnął się niczym down z krwi i kości…
- Będzie śmiesznie… - przyłożyłem polik do polika Louisa i cyknąłem  nam kilka „selfie”. Na sam koniec odpaliłem aplikację „Instagram”.
- Taila nas zatrzaska i sprzeda na organy – Taila była nowym zarządcą w Modeście. Traktowała nas nie jak ludzi, tylko jak maszynki do mnożenia pieniędzy. Surowa, stanowcza… Przez chwilę zwątpiłem, czy aby na pewno słusznie wrzucam te fotki do sieci. I już miałem kliknąć, kiedy telefon zawibrował, a na wyświetlaczu pojawiła się ikonka Taili. Spojrzeliśmy po sobie.
- Ona ma jakieś radary? – zmarszczyłem czoło – co za durne babsko – burknąwszy, odebrałem, przykładając słuchawkę do ucha Louisa. Ten spojrzał na mnie spod byka, pokazał gest duszenia w powietrzu, ostatecznie przyjmując przymilny ton.
- Moja ulubiona szefowa – starałem się nie parsknąć na te słowa.
- Możecie zrobić na głośnik, panowie – jej głos był suchy, pozbawiony wszelkich emocji. Po tych słowach nasze wręcz szampańskie humory poszły się kochać. Ta kobieta potrafiła zniszczyć humor w minutę! Rekordzistka. Mimo zniesmaczonej miny, Louis włączył głośno mówiący.
- Jesteśmy tu tylko ja i Lou – odezwałem się wreszcie. Dochodziła już godzina dwudziesta trzecia, a Taila LaGuerta zdecydowanie nie szykowała się do snu. Czego więc chciała? Na pewno nie pogawędzić.
- Nawet i lepiej… Tomlinson – rzekła po chwili zastanowienia – kupiłeś ostatnio Impalę, prawda? - ani ja, ani Louis nie wiedzieliśmy o co jej w ogóle chodzi – masz okazję ją wypróbować. Skoczycie sobie do Bradford – i znów wymieniliśmy spojrzenia pełne niezrozumienia.
- Ale my… My wróciliśmy z Bradford dopiero dzisiaj, coś się stało? – szatyn kontynuował pogadankę.
- Macie mi tu przywieźć tę aktorkę, do jutrzejszego południa... Styles będzie wiedział o kogo chodzi – moją pierwszą myślą była naturalnie Crystal, ale po co ona LaGuercie? No i skąd ten babsztyl wiedział o jej istnieiu?! Skąd mogłem wiedzieć, że trzyma przed sobą gazetę… Osobiście nie czytałem kolorowych pisemek, nie czytałem też o sobie w internecie, dlatego nawet bym na to nie wpadł. Przegryzłem wargę, czując na sobie pełen kpiny wzrok Louisa.
- Nie rozumiem – palnął.
- Rozmawiałam z nią przed chwilą – wytłumaczyła – i ty, Harry, i Crysta dowiecie się w porę… - później oboje usłyszeliśmy dźwięk przerwanego połączenia.
Tomlinson patrzył na mnie przez moment, wiedziałem o tym, choć poczułem się jakby nieobecny. Z amoku wyrwał mnie dopiero palec Louisa na moim poliku, dokładniej w lewym dołeczku. Uśmiechnąłem się? Co? Co się właśnie wydarzyło?
- Szczerzysz się, Loczku – pisnął – czyżby wróżka przyniosła ci twoją Julię? – zachichotał.
- Możesz mówić po angielsku, bardzo ładnie proszę? – trzepnąłem go w rękę. Cholera, logika tej nocy właśnie umarła.
- Crystal będzie grać Julię, jeśli ładnie jej pójdzie – wywrócił teatralnie oczami – czy ty czasem słuchasz Malika?
- Głupie pytanie, nikt nie słucha Malika, no i walić Crystal. Zapłaciłem za róże, koniec naszej historii… - och, skąd wiedziałem, że to nie prawda?!
- Walić – Louis zaśmiał się znacząco – może i ci zwalać, ja nie wnikam… - zrobiłem minę męczennika, kiedy chłopak narzucił na siebie koszulkę, a później kurtkę.
- Twoja żarty na poziomie gimnazjum są tak zabawne… - sarknąłem.
- To dlaczego płoniesz rumieńcem? – zarechotał, kiedy ja schowałem twarz w koszuli, którą planowałem ubrać – fakaj się, zgredzie… - zapowiadała się długa noc i jeszcze dłuższe kilka miesięcy, o czym nie miałem wtedy bladego pojęcia…
*~*
Rozdział XI
Nie miałam pojęcia, co tak właściwie się stało. Działałam w amoku, po prostu wysunęłam spod łóżka niebieską torbę podróżną i wrzuciłam do niej najpotrzebniejsze rzeczy. Ręcznik, bieliznę, kilka sukienek, trzy pary spodni, koszulki, bluzę, buty, szczoteczkę do zębów, grzebień, kosmetyczkę, fiolkę perfum… O czymś zapomniałam. Mam wszystko, nie, nie mam! Cholera Crystal ogarnij się… Moje ręce drżały, a serce kołatało jak szalone. Chwyciłam jeszcze czarną, skórzaną torebkę, kryjąc w środku mp3, słuchawki, tablet…
Pieniądze, laska, potrzebujesz pieniędzy. Ściągnąwszy puszkę stojącą na półce, zamarłam. Nie mogłam teraz narobić hałasu. Jeśli ktoś by się obudził… Matko, czułam się jak intruz we własnym domu. Ostatecznie i skarbonka trafiła do torebki, wraz z portfelem wyposażonym w czterysta funtów. Gula w moim gardle urosła do niewyobrażalnych rozmiarów, musiałam coś zrobić ze sobą, żeby przestać się stresować.
Powoli zbliżała się czwarta nad ranem, a ja wciąż nie zmrużyłam oka. Nie wiedziałam czy robię dobrze. Nie, ja byłam więcej niż pewna, że to złe, na wskroś nieodpowiedzialne i całkowicie nie fair w stosunku do rodziców. Lecz kiedy oddzwoniłam do Taili LaGuerty, nie umiałam się nie zgodzić. Tak, podejmowałam pochopne decyzje, byłam zła w byciu złą, ale na Boga, miałam tylko osiemnaście lat! A może AŻ osiemnaście? Poczułam się głupio, ponieważ ucieczka z własnego domu mijała się z celem. Zważywszy również na fakt, że to Louis Tomlinson miał po mnie podjechać. Nie wiedziałam o co chodziło LaGuercie, złożyła mi propozycję, powiedziała, że uczyni mnie sławną… Takie rzeczy zdarzały się tylko w cholernych fanfickach… W tamtym momencie byłam jednak zbyt oszołomiona, aby powiązać artykuł w gazecie z dziwnym telefonem kogoś z Modestu…
Podjęłam decyzję. Postanowiłam zaryzykować wszystko i cichutko zejść do kuchni. Potrzebowałam kawy, aby nie wysiąść fizycznie.
Jeden schodek, drugi schodek, ta minuta dla mnie trwała jak uporczywie długie godziny, trzeci schodek, kuźwa, zaskrzypiał!
Opuściłam powieki, biorąc głęboki oddech i na palcach pognałam do kuchni. Nawet nie wiecie, jak bardzo się wystraszyłam, widząc cień. Cień taty, leżącego na kanapie. Telewizor wciąż był włączony, a Robert Whitemore spokojnie pochrapywał. Nie mogłam aż tak kusić losu, dlatego w okamgnieniu wróciłam do siebie. Cholera, cholera, cholera…
Wyciągnęłam telefon, próbując przypomnieć sobie, który numer należał do Louisa, a który do Taili. Crystal, idiotko, dlaczego go nie zapisałaś?! Przegryzłam wargę. Jak szły te rozmowy… Taila, Louis, Louis, Taila, Lou… Tak, rozmawiałaś z nim trzy razy, zatem…
Czekałam aż raczy odebrać, lecz zamiast delikatnego, ale mimo wszystko męskiego głosu Tomlinsona, usłyszałam zachrypnięty głos Harry’ego. Co on tam robił?! I dlaczego znów poczułam się winna?! Och, c’man, czytałaś fanfiction z nim w roli głównej, to było durne… Ale chciałam wiedzieć jak dalej potoczy się miłość Hate*. Tsa, nie masz o czym myśleć, rozmawiasz ze Stylesem, do chuja Pana! – Zaraz będziemy, możesz wyjść przed dom – rzucił rozbawionym tonem.
-  No i właśnie w tym problem… - zawiesiłam się – rodzice nic nie wiedzą, nie mogą się obudzić, bo umrę…
- Uciekinierka? – zachichotał wrednie – to takie niegrzeczne.
- Nie, to stresujące, dlatego… Uchm, wyjdę pergolami – wyjrzałam przez okno. Tato, chwała tobie za naprawienie ich po Maliku!
- Nie…
- Co nie? – nie zrozumiałam.
- Stój przy oknie, do zobaczenia – nie zdążyłam powiedzieć nic więcej, ponieważ się rozłączył. Co on planował?! Szczerze? Nie chciałam o tym myśleć, chciałam wyłączyć swój mózg… Raz nie zawsze, postanowiłam zaufać Stylesowi, bezczynnie na niego czekając…
Po kilku minutach bezcelowego wpatrywania się w okno, poczułam, że dostaję zawał, dwa wylewy i ebolę na raz. Stał na parapecie. Ubrany w swój płaszcz, czarne dresy, koszulkę z nadrukiem, a jego włosy były związane w niewielki koczek. Płaszcz… Zapomniałabym o płaszczu, cholera jasna, nie uczesałam się, nie umalowałam, nie ubrałam… Wciąż miałam na sobie wyłącznie pidżamę, składającą się z takiego samego kompletu, w jaki wbił się chłopach. Dres, koszulka, nie do pary skarpetki… Walić to, musiałam mieć jeszcze buty, ale jak ostatnia idiotka wrzuciłam je na dno torby. Działałam w amoku-totalnym, nie mającym granic amoku.
Jesteś oazą spokoju, kwiatem lotosu… - zrobiłam to, otworzyłam okno i wzięłam głęboki oddech. Harry tylko uśmiechnął się pokrzepiająco.
- Myślałem, że będziesz gotowa – wszedł do środka, zapinając moją torbę. Przerzucił ją sobie przez ramię.
- Szczerze? Ja też tak myślałam. Mam buty na dole, ale tata zasnął na kanapie – oblizałam usta i zaczęłam wyginać palce ze zdenerwowania. Zadrżałam, mój oddech przyspieszył, a palce zaczęły wydawać charakterystyczny dźwięk, tak zwane „strzelanie”. Poczułam, jak w oczach zbierają się łzy, najwidoczniej Harry też to zauważył, ponieważ momentalnie musiałam przestać bawić się swoimi dłońmi. Objęły je duże, silne ręce chłopaka, stojącego nade mną. Zadarłam głowę, aby spojrzeć w jego twarz, posłał mi tylko pokrzepiający uśmiech.
- Nie lubię tego dźwięku – wytłumaczył się momentalnie, na co kąciki moich ust zatańczyły w górze. Wiedziałam, że nie o to chodziło. Chyba… Poczułam, jakby chciał mnie wesprzeć. I znów odniosłam wrażenie, że przez nasze ręce przeszedł prąd. Mimo tego, że przestałam strzelać, on wciąż ujmował swoimi skostniałymi palcami, moje, zimne od stresu.
- Harry – szepnęłam wreszcie. W pewnym momencie przestałam panować nad sobą – mogę cię przytulić? – okej, tego nie było! Sama nie wiem z czyjej racji tak powiedziałam, a może to nie ja? Usłyszałam ten głos jakby obok siebie, on drżał… Poczułam, jak jego ramiona oplatają moją sylwetkę. Położyłam głowę na klatce piersiowej Harry’ego, podciągając nosem. Dlaczego ja to zrobiłam?! Dlaczego o to zapytałam?! Chłopak oparł swoją brodę o czubek mojej głowy. Myślałam, że zaraz się rozpłaczę. Po prostu, spanikowałam.
- Musimy iść – powiedział wreszcie, a ja skinęłam odsuwając się od niego. Wciąż jednak czułam zapach perfum chłopaka na sobie. Rozejrzałam się po pokoju, nie chcąc jako pierwsza przerywać niezręcznej ciszy, ale nie mogłam nie klasnąć w dłonie, kiedy wzrok padł na pudełko. Prędko uchyliłam wieko, wyciągając parę zużytych trampek. Miałam zanieść je do reklamacji, ale zawsze brakło czasu. Jednak teraz okazały się one po prostu wybawieniem… Wyciągnęłam też z szafy czarną, skórzaną kurtkę, o, pasowała do torebki! W takim wydaniu, coś al.’a jestem-miss-tej-wsi-patrzcie-na-mnie stanęłam na parapecie. Potem zwróciłam się w kierunku Stylesa.
- Cokolwiek zaszło przed chwilą, nie miało miejsca, jasne? – uniosłam znacząco brew, a chłopak zachichotał.

- A coś się stało? – prawdę mówiąc miałam ochotę go wtedy ucałować… Ble, zapomnijcie o tym… - Czekaj, Crysta – kiedy przestaliśmy wpatrywać się w siebie nawzajem bez większego celu, wyminął mnie, jako pierwszy stając na pergolach. Zszedł po nich zwinnie, biorąc ode mnie jeszcze jedną torebkę. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz